Testy smartfonów:

  • Garmin Instinct 2 Solar – test

    Garmin Instinct 2 Solar to jedyny zegarek na rynku, który bez trybu oszczędzania baterii, mierząc wszystkie parametry takie jak plus, sen, odbierając powiadomienia, może działać bez końca na jednym ładowaniu. Przynajmniej jeśli jesteśmy przez 3 godziny dziennie na dworze, na słońcu. Nawet bez słońca działa prawie miesiąc na jednym ładowaniu. Ma też czytelny we wszystkich warunkach wyświetlacz i zdecydowaną większość funkcji topowych modeli Garmin. To wszystko w cenie 1999 zł, pod warunkiem, że zaakceptujemy czarno-biały wyświetlacz, zamiast kolorowego AMOLED z innych smartwatchy. Garmin Instinct 2 Solar to zupełne przeciwieństwo Apple Watch czy Samsung Galaxy Watch 4 i to w dobrym znaczeniu tego słowa, o ile cenimy najważniejsze zalety Garmin Instinct 2 Solar.

    Instinct 2 Solar jest drugą edycją z tej serii zegarków Garmin. Sam jestem użytkownikiem pierwszej wersji, która pod względem fizycznym niemal się nie różni, za to najnowszy model wprowadza wiele zmian w funkcjonalności i interfejsie. Postaram się wyszczególnić co uległo zmianie.

    Garmin Instinct 2 Solar – test

    Główne wady i zalety Garmin Instinct 2 Solar

    Zalety Garmin Instinct 2 Solar:

    • Super wytrzymała konstrukcja, wodoodporna do 100 metrów
    • Wygodna obsługa w każdych warunkach 5 przyciskami fizycznymi
    • W porównaniu do serii Garmin Fenix znacznie lżejsza konstrukcja
    • Najnowsza generacja czujnika pulsu, który jest dokładniejszy
    • Zawsze włączony, bezkompromisowo czytelny w każdych warunkach wyświetlacz
    • Wyższa rozdzielczość ekranu niż w starszym modelu
    • Czytelniejsze powiadomienia, więcej pól z danymi na głównym ekranie niż w poprzedniku
    • Funkcjonalnie niemal zrównał się z najdroższymi zegarkami w ofercie Garmin
    • Zmieniony, czytelniejszy interfejs
    • Odpowiadanie na wiadomości predefiniowanymi pozycjami (w połączeniu z Androidem)
    • Mnóstwo dopracowanych trybów sportowych w tym triathlon
    • Kompatybilność z dziesiątkami zewnętrznych czujników
    • Płatności zbliżeniowe NFC (tylko wersja Solar)
    • Garmin Connect - aplikacja mobilna oraz WWW, do tego cały ekosystem producenta
    • Nieporównywalny z niczym czas działania na baterii – z doładowaniem słonecznym nielimitowany
    • W porównaniu do pozostałej oferty Garmin dobry stosunek ceny do dostępnych funkcji

    Wady Garmin Instinct 2 Solar:

    • Design jest mało uniwersalny, nie pasuje do eleganckich okazji
    • Z początku obsługa klawiszami mniej intuicyjna niż dotykowy ekran, wymaga zapoznania
    • Niektóre wykresy znane z serii Fenix mniej czytelne na czarno-białym ekranie
    • Nie ma odpowiednika instalowania aplikacji z Wear OS czy WatchOS, są znacznie prostsze zamienniki
    • Nie można odbierać połączeń głosowych, ani wgrać muzyki do pamięci zegarka
    • Płatności zbliżeniowe NFC tylko w wersji Solar – o 500 zł droższej
    • Duża liczba dostępnych wersji (2 rozmiary, każda wersja z solar i bez, tactical) może nadmiernie komplikować wybór
    • Sporadycznie działa trochę wolniej niż poprzednia generacja

    Jak oceniamy design? – ocena 5

    Garmin Instinct 2 Solar najłatwiej porównać do zegarków Casio G-SHOCK – obudowa z tworzywa, ekran umieszczony głębiej w obudowie aby go lepiej chronić od uderzeń, sterowanie przyciskami zamiast dotykowego ekranu i wygląd nawiązujący do ekstremalnego sportu lub survivalu. Nie jest to zegarek, który domyślnie zakładamy do garnituru – seria Gamin Fenix czy Epix, lub Venu 2 Plus bardziej się do tego nadają.

    Do obsługi zegarka służy 5 przycisków. Dwa mają zadanie przewijania ekranu, trzeci potwierdzania wyboru, czwarty służy do cofania, a piąty do aktywacji podświetlenia. To tylko podstawowe ich funkcje, bo każdy po przytrzymaniu wywołuje określone skróty do menu, czujników, czy lokalizacji. Można też dodać własne skróty do preferowanych funkcji poprzez przytrzymanie kombinacji dwóch przycisków jednocześnie. Takich skrótów można dodać 4, a kolejne przez modyfikowanie tych domyślnych. Dzięki temu Garmin Instinct 2 Solar obsługuje się tak samo w grubych rękawicach, pod wodą, czy podczas jazdy na rowerze. Mechanizm obsługi przyciskami jest spójny pomiędzy różnymi zegarkami Garmin. Mimo wszystko wymaga to od użytkownika większego wysiłku na samym początku zapoznawania się ze skrótami i jest mniej intuicyjne niż ekran dotykowy.

    Garmin Instinct 2 Solar – test

    Garmin Instinct 2 Solar jest wodoszczelny do 100 metrów zanurzenia, według normy 10 ATM. Jest to też jeden z lżejszych modeli Garmin, ważąc jedynie 53 gramy. Od spodu obudowy znajduje się najnowszej generacji czujnik pulsu, natlenienia krwi o poprawionej dokładności, taki sam jak w najnowszej serii Fenix 7. To jedna ze zmian względem starszego Garmin Instinct Solar, który ma czujnik poprzedniej generacji.

    Na podstawie moich doświadczeń z Garmin Instinct Solar pierwszej generacji mogę stwierdzić, że konstrukcja jest ekstremalnie odporna na niedelikatne traktowanie. Po roku nie mam na starszym modelu żadnych rys na ekranie, ani innych śladów zużycia. Trudno znaleźć zegarek, który okaże się jeszcze solidniejszy - najbliższy będzie niedawno testowany Amazfit T-Rex 2.

    Szybko polubiłem pierwszą wersję zegarka, a najnowszy Garmin Instinct 2 Solar zachowuje wszystkie zalety tej konstrukcji. Jest to jednak przeciwieństwo smartwatchy z ekranem dotykowym i pojedynczym lub podwójnym przyciskiem i wymaga innych przyzwyczajeń.

    Garmin Instinct 2 Solar – test

    Co sądzimy o wyświetlaczu? – ocena 5

    Ekran to jeden z elementów który został poprawiony względem poprzedniego modelu. Jego rozdzielczość wzrosła z 128 × 128 pikseli do 176 × 176 pikseli. Na głównej tarczy różnica pozostaje prawie niezauważalna – krawędź czcionki jest trochę gładsza. Dopiero pozostałe elementy interfejsu wyświetlające więcej informacji oraz wykresy robią z wyższej rozdzielczości odpowiedni użytek.

    Z tym wiąże się też najważniejsza dla mnie zaleta Garmin Instinct 2 Solar względem poprzednika. W przypadku starszego modelu powiadomienia mieściły na ekranie jedynie nazwę nadawcy i nie więcej niż dwa pierwsze słowa. W 90% przypadków było to za mało, aby zrobić z takiego powiadomienia użytek bez zaangażowania drugiej ręki do przewinięcia treści – wykluczone podczas prowadzenia samochodu, czy dyskretnego zerkania podczas spotkania. W przypadku nowszego Garmin Instinct 2 Solar zwykle w pierwszym ekranie powiadomienia mieści się jeszcze o 2 do 3 słów więcej, co w praktyce przekłada się na możliwość odczytania tego co istotne bez użycia rąk.

    Ekran całej serii zegarków Garmin Instinct, bez względu na wersję, jest czarno-biały. Zapewnia to minimalne zużycie energii. W efekcie te zegarki nigdy nie wygaszają ekranu, a mimo to działają ekstremalnie długo na baterii. Jest to wyświetlacz transreflektywny, a więc zapewniający doskonały kontrast w nawet najostrzejszym słońcu. Ekran w Garmin Instinct 2 Solar jest najbardziej czytelnym wyświetlaczem w inteligentnym zegarku z jakim miałem do czynienia i przewyższa pod tym względem także transreflektywny, ale kolorowy ekran serii Fenix. Garmin Instinct 2 Solar odczytam nawet bez podświetlania na długo po zmroku, gdy w Fenix 6X oraz 7 musiałem je włączyć.

    Trzeba jednak pamiętać, że czytelność niektórych wykresów, np. snu, jest mniejsza bez dodatkowej warstwy informacji jaką dodaje kolor. W tym celu zegarek stosuje różne odcienie szarości i wzory, ale nie zawsze łatwo je odróżnić od siebie. To dla mnie jedyny minus.

    Wyższa rozdzielczość ekranu pozwoliła także na dodanie większej liczby pól danych na głównym ekranie. Garmin Instinct 2 Solar pozwala na skonfigurowanie do 7 pól uproszczonych danych (nie licząc godziny), takich jak data, wschód i zachód słońca, czy ikona pogody z temperaturą, lub do 5 pól danych gdy jedno z nich przedstawia bardziej szczegółowy wykres z ostatnich 4 godzin, np. naszego tętna, czy zmiany wysokości. Każdy rodzaj tarczy może być wyświetlany czarno na jasnym tle, lub w negatywie, jasno na czarnym tle. W starszym modelu Instinct pól danych jest maksymalnie 3, a fabrycznych tarcz z jest mniej do wyboru.

    Garmin Instinct 2 Solar – test

    Interfejs i funkcje - ocena 5-

    W największym uproszczeniu można powiedzieć, że Garmin Instinct 2 Solar powstał po to aby ujednolicić funkcjonalność i interfejs pomiędzy serią Instinct, a najbardziej zaawansowanymi zegarkami, takimi jak Fenix 7, przynajmniej tam gdzie to możliwe. Poza mapami, które znajdziemy w serii Fenix, a których nie ma w Garmin Instinct 2 Solar, zdecydowana większość funkcji łączy obydwie serie. Zmieniony został interfejs i zamiast pełnoekranowych widżetów z poprzedniego modelu w Garmin Instinct 2 Solar na ekranie mieszczą się dwie linie widżetów i kawałek trzeciej, które można przewijać niczym listę. Jestem fanem tego rozwiązania, bo jest dla mnie czytelniejsze i bardziej intuicyjne, niż pełnoekranowe widżety. Każdą z takich pozycji można otworzyć w celu zobaczenia szczegółów. Czyli wśród widżetów możemy zobaczyć jednocześnie np. wykres tętna, informacje o czasie snu i nazwę kolejnego widżetu, a po wejściu w sen wyświetlić wykres i szczegółowy czas trwania każdej z faz snu. Wyższa rozdzielczość większych ekranów serii Fenix wciąż pozwala wyświetlić więcej informacji, ale względem pierwszej generacji Garmin Instinct testowany zegarek to znaczący postęp.

    W porównaniu z pierwszym Instinctem jest więcej rodzajów widżetów, więcej rodzajów aktywności fizycznej z dedykowanymi trybami do pomiaru. Bez zmian pozostała nawigacja po śladzie, czyli bez mapy, a jedynie po kształcie samej trasy.

    Garmin Instinct 2 Solar odbiera powiadomienia ze smartfonu i w połączeniu z systemem Android pozwala odpowiadać predefiniowanymi odpowiedziami, które można edytować w aplikacji na smartfonie. Rozszerzona została również możliwość konfiguracji interfejsu z poziomu smartfonu – w starszej wersji trzeba wszystko ręcznie wyklinać na samym zegarku.

    Garmin Instinct 2 Solar – test

    Dużą zaletą Garmin Instinct 2 Solar jest wsparcie dla płatności zbliżeniowych. Funkcja ta nie była dostępna w poprzedniej wersji Garmin Instinct, lecz była zarezerwowana dla droższych modeli. W przypadku Garmin Instinct 2 jest dostępna tylko w droższej wersji Solar, a tańsza opcja bez możliwości ładowania energią słoneczną nie ma NFC – warto o tym pamiętać.

    O ile Garmin Instinct 2 Solar świetnie sprawdza się w mierzeniu parametrów naszego organizmu przez całą dobę, oferuje doskonałe analizy kondycji i treningu i w moim wypadku zaspokaja zdecydowaną większość potrzeb, nie jest to typowy smartwatch – nie pozwala odbierać połączeń głosowych, swobodnie odpisywać na powiadomienia, nie ma aplikacji w tradycyjnym rozumieniu, lecz pozwala pobierać dodatkowe tarcze czy integrację z określonymi serwisami ze sklepu Connect IQ - jest to bardziej rozbudowana wersja niż w pierwszej wersji Garmin Instinct, ale do Apple Watch czy Wear OS bardzo mu daleko. Można Instinctem sterować muzyką na smartfonie, ale nie można jej wgrać do samego zegarka.

    Garmin Instinct 2 Solar – test

    To czy warto przesiadać się z pierwszej wersji Garmin Instinct na najnowszą zależy przede wszystkim od tego, czy chcemy płatności zbliżeniowe, oraz czy wykorzystujemy zaawansowane funkcje treningowe np. triathlon, oraz znacznie poszerzoną listę wspieranych zewnętrznych czujników, takich jak mierniki mocy do roweru, trenażery etc. Jeśli korzystamy z podstawowych funkcji, jak zapis biegania czy jazdy na rowerze wbudowanym systemem lokalizacji, to najnowsza wersja nie jest konieczna. Mam również wrażenie, że interfejs na starszym modelu działał minimalnie responsywnej, choć komfort na pewno został zachowany również w nowszym modelu.

    Cennym uzupełnieniem dla wszystkich zegarków Garmin jest aplikacja mobilna Garmin Connect i serwis internetowy o tej samej nazwie. Mamy do dyspozycji cały ekosystem historii aktywności, wyzwań, osiągnięć, bazę sprzętu z którego korzystamy, oraz integrację z innymi urządzeniami, takimi jak komputery rowerowe. Dane można łatwo eksportować, a przesiadka z jednego urządzenia na inne jest bezproblemowa. Fakt, że Garmin specjalizuje się w sprzęcie dla sportowców i oferuje całą gamę produktów otwiera użytkownikowi drogę do dowolnego rozbudowania swojego zestawu, nawet pod kątem najbardziej zaawansowanych i wymagających sportowców.

    Garmin Instinct 2 Solar – test Garmin Instinct 2 Solar – test

    Jak długo działa bateria? – ocena 6+!

    Czas działania na baterii to jeden z kluczowych powodów, dla których ktoś może zdecydować się na wybór właśnie Garmin Instinct 2 w wersji Solar. Został on poprawiony względem poprzednika, a ładowanie baterią słoneczną jest teraz bardziej efektywne i szybsze.

    Producent podaje dane z rozbiciem na czas działania na samej baterii, oraz wydłużony o doładowanie baterii energią słoneczną na jakie pozwala wersja Solar, zakładając 3 godziny umiarkowanego nasłonecznienia na dobę. Oznacza to, że krótsza wartość czasu działania będzie odpowiednia dla zimy, używaniu zegarka non stop w pomieszczeniach, czy w pochmurną pogodę. W szczycie lata wystarczy połowa sugerowanego czasu na słońcu, aby uzyskać ten sam efekt.

    Garmin Instinct 2 Solar bez pomocy słońca i wszystkimi funkcjami aktywnymi działa 28 dni. Jednak każde 3 godziny spędzone na słońcu dodają dzień działania. Co oznacza, że w okresie letnim możliwe jest osiągnięcie nieograniczonego czasu działania na baterii i to bez konieczności korzystania z trybu oszczędzania energii. Za to w trybie oszczędzania i bez pomocy słońca zegarek ma działać 65 dni. Standardowy tryb GPS działa 30 godzin, oraz do 48 godzin z ładowaniem słonecznym. Są też bardziej oszczędne tryby lokalizacji, działające do 70 godzin i 370 godzin z ładowaniem słonecznym.

    W trakcie mojego użytkowania bez pomocy baterii słonecznej po 8 dobach zegarek pokazywał, że ma jeszcze 19 dni działania przed sobą. W moich testach zegarek rozładowywał między 3 a 5% baterii na dobę, podczas używania go 24/7, ale bez korzystania z GPS.

    Jeśli chcemy naładować zegarek bez pomocy słońca, będzie potrzebny dedykowany kabel Garmin i źródło zasilania z gniazdem USB A. Żaden z zegarków Garmin nie obsługuje ładowania bezprzewodowego i Garmin Instinct 2 Solar nie jest tutaj wyjątkiem – to jedyny minus dotyczący zarządzania energią. Na pochwałę zasługuje natomiast ekran ustawień, pozwalający wybrać które funkcje są aktywne - przedstawia przybliżony zysk z wyłączenia danej funkcji wyrażony w dodatkowych godzinach czy dniach pracy.

    Garmin Instinct 2 Solar – test

    Nasza finalna ocena

    Garmin Instinct 2 Solar to zegarek, który ma się troszczyć o swojego użytkownika, a nie odwrotnie. Mało co może mu zaszkodzić, ładowania wymaga ekstremalnie rzadko, a więc praktycznie nie trzeba poświęcać mu swojej uwagi. Jego czytelny w każdych warunkach i zawsze włączony wyświetlacz może nie robić takiego wrażenia jak AMOLED, ale w odczytywaniu godziny i podstawowych danych sprawdza się o wiele lepiej.

    Sądzę, że nie trzeba tłumaczyć, że nie jest to pełnoprawne zastępstwo dla smartwatcha od Apple czy Samsunga i reprezentuje zupełnie odmienny zestaw cech. Za to w swojej kategorii jest bezkonkurencyjny. Trudno dopatrzeć się błędów czy niedopatrzeń producenta, bardziej ograniczenia będące skutkami świadomych decyzji i dla świadomie kupującego użytkownika, to może być jeden z najlepszych zegarków, jaki można połączyć ze smartfonem. O ile akceptujemy survivalowy, ekstremalnie wyczynowy wygląd i czarno biały ekran. Osoby szukające maksimum funkcji i kolorowego ekranu mogą zastanowić się nad znacznie droższym Garmin Fenix 7 Sapphire Solar, lub jego poprzednią generacją, Fenix 6X, którą sam również używam zamiennie z pierwszej generacji Instinctem. Jest też bardzo drogi Garmin Epix z ekranem AMOLED i znacznie tańszy, testowany przez nas Garmin Venu 2 Plus, który pozwala odbierać połączenia głosowe.

    Podstawowa wersja Garmin Instinct 2 Solar, dokładnie taka jak w tym artykule kosztuje 1999 i jest dostępna w 3 kolorach – granatowym, grafitowym oraz szarym. Za 2249 zł dostępne są specjalne wersje kolorystyczne, a za 2279 wersja Tactical, wzbogacona o zgodność z trybem noktowizyjnym i oferująca funkcje wojskowe, jak tryb ukrycia, czy tryb wspomagający skoki spadochronowe i kasowanie pamięci skrótem klawiszowym.

    Za 1849 zł, czyli 150 zł taniej można kupić wersję mniejsza i lżejszą - Garmin Instinct 2s Solar, ale też z krótszym o 7 dni czasem działania na baterii i bez nieograniczonego czasu pracy z doładowaniem słonecznym w trybie zwykłym - tylko tryb oszczędzania baterii pozwala tutaj w słoneczne dni na nieograniczony czas pracy.

    Jest też wersja Garmin Instinct 2 (bez Solar), która ma identyczne funkcje i czas pracy taki sam jak wartości bez ładowania słonecznego w testowanym modelu, z wyłączeniem płatności zbliżeniowych – to jedyna różnica poza brakiem baterii słonecznej. Kosztuje on o niecałe 500 zł mniej – 1519 zł. Wciąż można też dostać poprzednią wersję zegarka Garmin Instinct Solar, za 1219 zł, oraz za niecały 1000 zł za wersję bez ładowania słonecznego, jednak pierwsza generacja w żadnej wersji nie oferowała płatności zbliżeniowych.

    Jeśli ekstremalny design i wytrzymałość trafia w nasze potrzeby, wciąż oczekujemy długiego czasu działania (choć o połowę krótszego od Garmin Instinct 2), ale chcielibyśmy jednak kolorowy ekran AMOLED, to kosztujący 1199 zł Amazfit T-Rex 2 wygląda na najlepszą alternatywę. Trzeba tylko pamiętać, że nie oferuje integracji z zewnętrznymi czujnikami, ani tak rozbudowanego ekosystemu.

    Uwielbiamy: fenomenalny czas pracy na baterii

    Nie lubimy: braku płatności NFC w wersji bez ładowania słonecznego

    Dla kogo jest Garmin Instinct 2 Solar:

    • Dla osób, dla których czas działania na baterii to główny priorytet
    • Dla osób ceniących zawsze włączony, zawsze czytelny wyświetlacz
    • Dla ceniących bezbłędną obsługę przyciskami fizycznymi
    • Dla szukających ekstremalnego, sportowego, wojskowego lub survivalowego designu

    Dla kogo nie jest Garmin Instinct 2 Solar:

    • Nie dla osób, którym będzie brakowało dotykowego ekranu
    • Nie dla osób, które chcą mieć kolorowy wyświetlacz
    • Nie dla tych, którzy szukają zegarka eleganckiego, do garnituru czy sukni
    • Nie dla chcących korzystać z map

    Alternatywy dla Garmin Instinct 2 Solar:

  • Xiaomi 12S Ultra

    Mieliśmy możliwość zapoznać się z najnowszym flagowcem Xiaomi, który chce rywalizować z najlepszymi w mobilnej fotografii. Sposobem Xiaomi, aby ten cel osiągnąć jest współpraca z Leica. Tak powstał model Xiaomi 12S Ultra. Wśród typowej dla flagowców specyfikacji - procesora Snapdragon 8 Gen 1, 12 GB RAM, 512 GB pamięci, ładowania 67W, czy wyświetlacza LTPO2 AMOLED o rozdzielczości 3200 x 1440 120 Hz najbardziej uwagę zwraca największa na rynku matryca głównego aparatu.

    Xiaomi 12S Ultra

    Design

    Rozmiarami, wagą i wyważeniem w ręku najnowszy Xiaomi 12S Ultra przypomina poprzednika Xiaomi Mi 11 Ultra. Co prawda prostokątna i mocno wystająca wyspa aparatów została zastąpiona okrągłą i mniej wystającą wyspą przypominającą obiektyw dużego aparatu, a ceramiczny tył obudowy w najnowszym modelu pokrywa ekoskóra, to wymiary i waga pozostały na zbliżonym poziomie, podobnie jak ergonomia. Osobiście jestem wielkim zwolennikiem bardziej praktycznej matowej faktury. Tył obudowy Xiaomi 12S Ultra przypomina aparat nie tylko samą wyspą - korpusy klasycznych aparatów często były wykańczane podobnie wyglądającą skórą.

    Xiaomi 12S Ultra ma wodoszczelną obudowę zgodną z normą IP68, co jest u Xiaomi rzadkością. Ma też głośniki stereo.

    Xiaomi 12S Ultra

    Usprawnione działanie wszystkich aparatów

    Zestaw zastosowanych aparatów w Xiaomi 12S Ultra wygląda następująco:

    • 50.3 MP, f/1.9, 23mm (wide), 1.0", Dual Pixel PDAF, Laser AF, OIS – główny aparat
    • 48 MP, f/4.1, 120mm, PDAF, OIS – peryskopowy teleobiektyw z 5x powiększeniem optycznym
    • 48 MP, f/2.2, 13mm, 128˚, Dual-Pixel PDAF – aparat ultraszerokokątny
    • 32 MP, f/2.4, 25mm – przedni aparat do selfie

    Porównując specyfikację łatwo zauważyć, że parametry teleobiektywu czy aparatu ultraszerokokątnego nie zmieniły się w porównaniu do Mi 11 Ultra. Całkowicie nowy jest tylko główny aparat i przedni aparat do selfie. Nie znaczy to jednak, że samo działanie tych aparatów się nie zmieniło.

    Po pierwsze działanie aparatu Xiaomi 12S Ultra jest zauważalnie szybsze. To jeden z najszybciej reagujących aparatów na spust migawki jaki dotąd widziałem w smartfonie.

    Po drugie w moim odczuciu wygładzono przełączanie się pomiędzy aparatami w trakcie filmowania. Chociaż w momencie przełączenia z aparatu ultraszerokokątnego na główny widać przeskok jakości, co jest nieuniknione, to praktycznie nie ma zauważalnego przeskoku w kolorystyce, balansie bieli, czy choćby ponownego łapania ostrości. Zmienia się tylko szczegółowość nagrania.

    Xiaomi 12S Ultra

    Najciekawszy jest główny aparat

    Do szczegółowej oceny musiałbym mieć więcej czasu i fotografować w różnych  warunkach, w tym w nocy. Są jednak cechy, które widać już po pierwszych zdjęciach.

    Pierwszą z nich jest szeroka rozpiętość tonalna. Xiaomi 12S Ultra doskonale poradził sobie z ciemnym wnętrzem loftu, który miał duże okna na jednej ze ścian. W najjaśniejszych i najciemniejszych partiach obrazu zostały zachowane szczegóły. Zdjęcia są ostre, nie trafiły mi się rozmyte kadry, nawet w słabszym oświetleniu.

    Miałem także okazję porównać standardowe zdjęcia z głównego aparatu z trybem portretowym. Tryb portretowy ciaśniej kadruje, robiąc wycinek z głównej matrycy, niweluje głębie cieni na twarzy, delikatnie zmniejsza ostrość najmniejszych detali i rozmywa tło. Oceniam końcowy efekt jako atrakcyjny i pożądany przy portretach. Chociaż w trakcie podglądu na żywo rozmycie tła czasami nie przylegało idealnie do krawędzi modela, to na finalnym zdjęciu nie dopatrzyłem się żadnych problemów na krawędziach fotografowanej postaci, nawet w kłopotliwych miejscach, jak między palcami dłoni.

    Ostatnim elementem jest kolorystyka Leica w dwóch smakach – nasyconym i naturalnym. Różnice można samemu ocenić na zdjęciu maszyny do pisania. Podobnie jak dwa ustawienia kolorów w vivo X80 Pro, różnica jest subtelna ale zauważalna i spełnia swoją funkcję dla wybrednego i wymagającego miłośnika fotografii, który ma sentyment do kolorystyki z czasów analogowych. W przeciwieństwie jednak do filtrów z aplikacji takich jak Instagram, tutaj zostało to wykonane z wyczuciem i smakiem.

    Xiaomi 12S Ultra

    Przykładowe zdjęcia:

    Xiaomi 12S Ultra

    Xiaomi 12S Ultra

    Xiaomi 12S Ultra

    Xiaomi 12S Ultra

     

     

    Przykładowe wideo:

    Podsumowanie

    Po kilkudziesięciominutowym kontakcie trudno mi jednoznacznie ocenić, czy Xiaomi 12S Ultra jest nowym królem fotografii mobilnej. Są elementy pod kątem których Xiaomi 12S Ultra nie rzuca wyzwania konkurencji, jak choćby maksymalne powiększenie optyczne z S22 Ultra, czy płynny zoom optyczny i programy manualne z Xperii 1 IV. W kwestiach takich jak jakość i szczegółowość trzeba by wykonać porównanie 1 do 1. Nie mam jednak wątpliwości, że to bardzo dobry aparat ze ścisłej czołówki, który nawet w obrębie tych samych matryc doczekał się wielu usprawnień w porównaniu do Xiaomi Mi 11 Ultra. Nawet stabilizacja w przykładowym wideo robi bardzo dobre wrażenie. Mówiąc krótko, Xiaomi 12S Ultra zapowiada się bardzo obiecująco. Oby tylko dało się go kiedyś kupić w Europie.

  • Sony Xperia 1 IV - test

    Sony Xperia 1 IV - test

    Sony Xperia 1 IV to smartfon jakich już nie robią. To zdanie można wypowiedzieć zarówno z uznaniem i sentymentem kiwając głową, oraz jako ostrą krytykę i obie interpretacje będą w tym wypadku prawdziwe. Sony Xperia 1 IV to zbiór zarówno cech rzadkich i pożądanych, a nawet unikalnych, którymi nie może pochwalić się żaden inny flagowiec, jak i problemów, które w świecie smartfonów występują rzadko i na mniejszą niż w Xperii skalę. Jako użytkownik aparatów Sony i miłośnik klasycznych rozwiązań nie potrafię nie darzyć tego telefonu sympatią, ale nie mogę go też polecić bez całego szeregu zastrzeżeń i uwag. Oto historia smartfonu z największymi na rynku ambicjami foto i wideo, który wiele obiecuje i wiele dostarcza, ale też potyka się o własne nogi w prozaicznych sprawach, takich jak throttling i przegrzewanie, kosztując przy tym 6499 zł.

    Główne wady i zalety Sony Xperia 1 IV

    Zalety Sony Xperia 1 IV:

    • Klasyczny design w najlepszym wydaniu
    • Dioda powiadomień, gniazdo słuchawkowe, głośniki stereo, ekran bez wcięć
    • Piękna, wodoszczelna obudowa z szufladą SIM wysuwaną bez pomocy narzędzi
    • Ekran OLED z profesjonalną kalibracją obrazu, rozdzielczością 4K i odświeżaniem 120 Hz
    • Najmocniejsza dostępna specyfikacja
    • Konfiguracja 12/256 GB + obsługa kart pamięci
    • Minimalistyczna nakładka na Android 12, który ma najnowsze poprawki bezpieczeństwa
    • Świadome integrowanie smartfonów Sony z linią aparatów Alpha
    • Unikalna możliwość nagrywania wideo 4K/120p każdym z aparatów
    • Najbardziej profesjonalny interfejs aparatów na rynku smartfonów
    • Zaawansowane możliwości rejestracji dźwięku, zwłaszcza utworów muzycznych z wokalem
    • Wystarczający czas pracy na baterii
    • Wyjątkowy na tle innych producentów, gdyby nie lista problemów

    Wady Sony Xperia 1 IV:

    • Czytnik linii papilarnych na którym nie można polegać – dziś to rzadkość
    • Wyświetlacz nie oferuje płynnego dostosowania odświeżania do wyświetlanej treści
    • Rozdzielczość 4K ekranu ma marginalne znaczenie, mniejsze niż powyższy brak LTPO
    • Throttling, czyli spadek wydajności z powodu temperatury sięga 45% co jest ewenementem
    • Wydajność spada poniżej poziomu procesorów poprzedniej generacji
    • To co najlepsze w aparatach jest nieprzestępne dla użytkownika korzystającego z domyślnego, prostego trybu
    • Pierwszy na rynku obiektyw z płynną regulacją ogniskowej ma wyraźnie gorszą ostrość
    • Podczas pracy aparatu telefon potrafi się przegrzewać
    • Brak ładowarki czy choćby samego kabla w zestawie
    • Najdroższy z flagowców i mający najwięcej istotnych problemów – to słabe połączenie

    Jak oceniamy design? – ocena 5-

    Sony Xperia 1 IV bezkompromisowo łączy wszystkie cechy klasycznego designu i niczego tu nie brakuje. Jest całkowicie płaska obudowa i ekran, który ma symetryczne ramki u góry i dołu oraz nie ma żadnych wycięć. Jest gniazdo słuchawkowe, które jest rzadkością szczególnie wśród flagowców. Jest klasyczna dioda powiadomień, która informuje o nieodebranych połączeniach i wiadomościach. Jest czytnik w przycisku zasilania na bocznej krawędzi, zamiast pod wyświetlaczem. Są głośniki stereo, a także mój ulubiony detal u Sony, czyli szuflada na kartę SIM i kartę pamięci (ona też jest!) jest wysuwna za pomocą paznokcia, a nie szpikulca. Nie zabrakło także dedykowanego spustu migawki aparatu. A to wszystko w smukłej obudowie, która jest wodoszczelna według normy IP68. To miałem na myśli mówiąc, że takich smartfonów już nie robią. W przeszłości marki Sony trzymanie się klasycznego designu było źródłem problemów, takich jak zbyt szerokie ramki, ale Xperia 1 IV jest przykładem, że Sony się z nimi uporał. Bardzo podoba mi się też matowe, czarne szkło z tyłu obudowy i wygląd całego urządzenia.

    Wchodząc głębiej w szczegóły, na pochwałę zasługują bardzo dobre głośniki stereo – mają dobre, zrównoważone, naturalne brzmienie i dobrą głośność. Pewne problemy sprawiał mi jednak czytnik linii papilarnych w przycisku zasilania. Jak pisałem we wczorajszym artykule, użytkownicy preferują klasyczne czytniki bo są lepsze, szybsze i bardziej niezawodne. Ten w Sony niestety taki nie jest - od czasu do czasu w ogóle nie chciał rozpoznać mojego odcisku palca i mówił, że przekroczono liczbę prób i trzeba odczekać 30 sekund albo wprowadzić PIN. Dawno się z takim problemem nie spotkałem. Nie udało mi się ustalić od czego zależało, że czytnik zwykle działał, a czasem nie.

    Sony Xperia 1 IV - test

    Co sądzimy o wyświetlaczu? – ocena 5-

    Sony jako jedyny producent na rynku konsekwentnie stosuje w swoich flagowcach wyświetlacze o rozdzielczości 4K. Ten zastosowany w Xperia 1 IV ma przekątną 6,5 cala, rozdzielczość 3840 x 1644 pikseli, co przekłada się na zawrotną gęstość pikseli wynoszącą 643 PPI. Ekran jest wykonany w technologii OLED, ma proporcje 21:9, obsługuje odświeżanie 120 Hz i jest przykryty najnowszej generacji szkłem Gorilla Glass Victus.

    Rozdzielczość to nie jedyny wyróżnik, Sony ma bardzo rozbudowaną sekcje ustawień wyświetlacza, możliwości regulacji balansu bieli na 4 różnych skalach, a także Tryb Twórcy, który obsługuje 10 bitową paletę kolorów i kalibrację obrazu zgodną z gamą kolorów BT.2020.

    Jakość obrazu jest bardzo wysoka, choć przy patrzeniu pod kątem balans bieli delikatnie się jednak zmienia i staje się chłodniejszy. Warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy, które nie od razu rzucają się w oczy.

    W codziennym użytkowaniu wyświetlacz działa w rozdzielczości 2K 2560 x 1096 i przechodzi w tryb 4K tylko w określonych scenariuszach wyświetlania. Nie ma opcji aby ręcznie ten tryb przełączyć, albo zmienić których treści będzie dotyczył – telefon ma tutaj pełną kontrolę, nie użytkownik.

    Drugą kwestią jest odświeżanie 120 Hz, które nie obsługuje dynamicznej zmiany częstotliwości odświeżania i nie może płynnie dostosować się do rodzaju wyświetlanej treści, np. filmu w 24 klatkach na sekundę, czy gry działającej w 80 fps. Większość dzisiejszych flagowców ma tę funkcję. Osobiście jestem zdania, że jest ona ważniejsza, choćby z punktu widzenia możliwości wydłużenia czasu działania na baterii, od rozdzielczości 4K, którą trudno docenić na 6,5 calowym ekranie.

    Na koniec zostaje kwestia proporcji 21:9, które powodują, że telefon jest węższy i łatwiej sięgnąć do przeciwnej krawędzi kciukiem, ale powoduje równocześnie zmniejszenie powierzchni ekranu na szerokość. Nie każdemu może to odpowiadać.

    Sony Xperia 1 IV - test

    Specyfikacja – ocena 4-

    Sony Xperia 1 IV oferuje najnowszy i najmocniejszy procesor Snapdragon 8 Gen 1 taktowany zegarami 1 x 3,00 GHz + 3 x 2,40 GHz + 4 x 1,70 GHz. Ma też dużo pamięci – 12 GB RAM oraz 256 GB na system i pliki użytkownika. Dodatkowo pamięć można rozszerzyć za pomocą karty micro SD, co dzisiaj jest rzadkością.

    Niestety Sony Xperia 1 IV źle radzi sobie z rozpraszaniem ciepła. Nie wiem czy to wina projektu pasywnego chłodzenia, czy zbyt małej obudowy w stosunku do wyposażenia, ale Sony Xperia 1 IV ma najbardziej agresywny throttling jaki widziałem od bardzo dawna. Maksymalna wydajność jaką uzyskamy po schłodzeniu telefonu jest zbliżona do innych modeli z tym samym procesorem – 978790 punktów w benchmarku Antutu. To blisko bariery miliona, którą pokonują niektóre modele. Jednak taki wynik w temperaturze pokojowej jest nieosiągalny. Realne wyniki codziennego użytkowania oscylują w okolicach niecałych 700 tysięcy punktów, czyli są 30% niższe. To poziom procesora poprzedniej generacji, czyli Snapdragona 888. To jednak nie koniec, bo kilkukrotne uruchomienie benchmarku pod rząd zaowocowało najniższym wynikiem wynoszącym 532784 punktów w Antutu, a to oznacza 45% spadek wydajności – wyraźnie poniżej poziomu poprzedniej generacji procesorów. Zjawisko jest na tyle poważne, że momentami zaczyna być odczuwalne podczas obsługi telefonu, o ile był obciążony przez jakiś czas. Throttling odpowiada za spadek w rankingu Antutu z pozycji w pierwszej dziesiątce na 79 pozycję.

    Ponieważ sam telefon bardzo mocno się nagrzewa, nie widzę możliwości aby sytuacja mogła znacząco poprawić się za sprawą aktualizacji oprogramowania – za jej pomocą można obniżyć wydajność i ograniczyć grzanie, może wprowadzić pewne optymalizację, ale nie da się zwiększyć skuteczności chłodzenia. To cecha z która najprawdopodobniej użytkownicy Sony Xperia 1 IV już zostaną. Zabija to sens płacenia za najnowszy i najmocniejszy procesor w telefonie, który jest droższy od konkurencji, ale jednocześnie od niej wyraźnie wolniejszy.

    Reszta specyfikacji nie budzi uwag. Pakiet komunikacyjny obejmuje 5G, LTE, WiFi 6e, Bluetooth 5.2, NFC i USB C z kontrolerem 3.2.

    Lokalizacja jest realizowana za pomocą systemów  GPS, GLONASS, BDS, GALILEO, QZSS.

    Zestaw czujników obejmuje akcelerometr, żyroskop, czujnik siły oświetlenia, czujnik zbliżeniowy, barometr, kompas cyfrowy i czujnik spektrum kolorów.

    Sony Xperia 1 IV - test Sony Xperia 1 IV - test

    System operacyjny– ocena 5

    Sony Xperia 1 IV działa pod kontrolą systemu Android 12 z aktualizacjami bezpieczeństwa z dnia 1 lipca 2022. Sony stosuje lekką nakładkę systemową, która w nieznacznym stopniu modyfikuje wygląd czystego Androida.

    Wśród funkcji zaimplementowanych przez Sony znajdziemy Boczny Sensor, który pozwala rozwinąć listę skrótów pod dwukrotnym dotknięciu przy krawędzi ekranu. Jest też pomocnik gracza, pozwalający strumieniować obraz na większy ekran, zarządzać blokowaniem powiadomień, ułatwiający nagrywanie ekranu i robienie zrzutów ekranu podczas gry.

    Sony kładzie duży nacisk na jakość dźwięku, ma szereg funkcji takich jak Dolby Sound, 360 Reality Audio, 360 Upmix, DSEE Ultimate, wspiera połączenia LDAC.

    Innym priorytetem dla producenta jest tworzenie treści i oferuje między innymi aplikację Music Pro, która została zaprojektowania do nagrywania ścieżek dźwiękowych, z rozbiciem na ścieżkę wokalu i instrumentów. Można monitorować na żywo nagrywanie na słuchawkach, włączyć metronom, cofnąć ostatnią sekcję nagrania i edytować nagrane ścieżki. Aplikacja oferuje również funkcje usuwania szumu czy pogłosu.

    Największy nacisk ze wszystkich funkcji w systemie został położony na użytkowników aparatów Sony Alpha, dla których zostały zaprojektowane specjalne funkcje. Jedną z nich jest możliwość wykorzystania smartfonu jaki monitora zewnętrznego, podłączonego kablem USB C wprost do aparatu. Opcja ciekawa, ale możliwa do zrealizowania na każdym smartfonie za pomocą aplikacji Monitor+. Resztę powiązań z aparatami Alpha przedstawię w sekcji dotyczącej aparatu.

    Sony Xperia 1 IV - test

    Jakie robi zdjęcia i jakie nagrywa filmy? – ocena zależnie od scenariusza od 3 do 6

    Jeśli chodzi o aparaty, Sony wyróżnia się na dwóch płaszczyznach – projektowania interfejsu i funkcji, oraz specyfikacji i możliwości jakie daje.

    Sony Xperia 1 IV to pierwszy smartfon na rynku, który nagrywa wideo w 4K i 120 klatkach na sekundę wszystkimi 3 aparatami. Na razie to bardzo rzadko spotykana funkcja, którą znajdziemy wyłącznie w najnowszych kamerach sportowych DJI Action 2 i GoPro 10, oraz w aparatach za około 20 tysięcy złotych, jak Sony A7S III. Pozwala to pogodzić nagrywania najwyższej jakości obrazu 4K z ujęciami slow-motion, które nie wymuszają obniżenia tej jakości.

    Sony Xperia 1 IV to także pierwszy smartfon z teleobiektywem mającym płynny zoom optyczny, choć do tej kwestii wrócimy jeszcze za chwilę.

    Zestaw aparatów prezentuje się następująco:

    • 12 MP, f/1.7, 24mm, Dual Pixel PDAF, OIS – główny aparat
    • 12 MP, f/2.3, 85mm - f/2.8, 125mm, Dual Pixel PDAF, OIS – teleobiektyw z zakresem powiększeń 3.5x-5.2x
    • 12 MP, f/2.2, 124˚, 16mm, Dual Pixel PDAF – aparat ultraszerokokątny
    • 12 MP, f/2.0, 24mm – przedni aparat do selfie

    Sony wyróżnia się też całkowicie od innych producentów smartfonów w ten sposób, że w aplikacji aparatu, a w zasadzie w dwóch różnych aplikacjach służących do obsługi aparatu wiernie odwzorowuje interfejs z aparatów fotograficznych Sony Alpha. Jest tu tyle funkcji których nie ma gdzie indziej, że nie sposób wymienić je wszystkie. Wystarczy wspomnieć, że jak każdy inny smartfon oferuje pojedynczy tryb Pro, tutaj został on rozbity na podtryby preselekcji przysłony, tryb manualny i pamięć zestawu ustawień zapisanych przez użytkownika. W trybie wideo mamy możliwość ustawienia limitu ISO. To maksimum kontroli jaką można zapewnić na smartfonie, który nie ma regulowanej przysłony.

    Sony Xperia 1 IV - test

    Są tu też niektóre bardzo cenione funkcje znane z aparatów, takie jak doskonały system wykrywania oka fotografowanego obiektu, algorytmy śledzenia obiektów w ruchu, czy seria 20 zdjęć na sekundę, która przelicza ustawienia ostrości 60 razy na sekundę. Takie rzeczy wymagają ogromnych nakładów w R&D oraz dużo czasu. Nawet w świecie profesjonalnych aparatów niewielu producentów potrafi konkurować z Sony pod tym względem. Zdjęcia z Sony Xperia 1 IV mają też estetykę najbardziej zbliżoną do klasycznego aparatu, bez przesadnej obróbki, co można porównać w moim artykule Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV.

    Z jednej strony dla aparatu głównego i ultraszerokokątnego przynosi to bardzo dobre efekty i daje dużo frajdy z fotografowania. Wykrywanie oka naprawdę działa świetnie. Zdjęcia mają naturalny wygląd i dobrą rozpiętość tonalną.

    Niestety większość tego co najlepsze kryje się za dość skomplikowanym interfejsem dla profesjonalistów, który w momencie ulotnych chwil dnia codziennego czasami wprawiał mnie w zakłopotanie, chociaż na co dzień fotografuje aparatem Sony Alpha. Jestem zdania, że dla osób, które nigdy nie fotografowały aparatem Sony Alpha i nie są miłośnikami fotografii czy filmowania ta część pozostanie zawsze całkowicie niedostępna, podczas gdy aparaty w innych smartfonach skupiają się na tym, żeby w jak najłatwiejszy sposób osiągnąć najlepsze efekty. Na miejscu Sony nie usuwałbym funkcji dla profesjonalistów – to ich wyróżnik, ale nie mogą być one kosztem możliwości aparatu w trybie podstawowym. Brakuje tu choćby dedykowanego trybu fotografii nocnej, a w trybie nagrywania wideo w podstawowej aplikacji nie ma możliwości nagrania 4K/120p., bo ta funkcja jest zarezerwowana wyłącznie dla profesjonalnej aplikacji Video pro. Funkcje pro powinny być rozszerzeniem, a nie zastępstwem.

    Sony Xperia 1 IV - test

    Druga kwestia dotyczy nowego obiektywu ze zmienną ogniskową. Z jednej strony to przełom, ale z drugiej pierwsza generacja mnie nie zachwyciła. Teleobiektyw oferuje zauważalnej gorszej jakości zdjęcia niż dwa pozostałe aparaty – mniej szczegółowe, trochę nieostre, z gorzej działającym autofokusem. Na dodatek wysoką cenę, jaką jest gorsza jakość, płacimy za bardzo mały zakres regulacji, który rzadko ma praktyczne znacznie – różnica między 85 a 125 mm, czyli powiększeniem 3.5x-5.2x jest w większości sytuacji marginalna. Zastosowanie osobnych aparatów dla różnych powiększeń nadal oferuje zarówno większą elastyczność zakresu powiększeń jak i lepszą jakość. Może kolejna generacja zmiennej ogniskowej w smartfonach coś w tej kwestii zmieni. Na dziś to mniej przydatna funkcja niż nagrywanie w 8K, którego swoją drogą w Xperii nie ma.

    Jakość nagrań wideo 4K z podstawowej aplikacji aparatu jest bardzo dobra pod względem ostrości, rozpiętości tonalnej czy stabilizacji, jeśli pominiemy gorszej jakości teleobiektyw, gdzie spadek ostrości wciąż rzuca się w oczy. Między aparatami można się płynnie przełączać podczas nagrywania.

    Również jakość nagrań 4K/120p jest świetna. Nie ma wątpliwości, że Sony Xperia 1 IV oferuje najlepszą jakość slow-mo na rynku smartfonów – bez dwóch zdań.

    Przykładowe zdjęcia:

    Sony Xperia 1 IV - test

    Sony Xperia 1 IV - test

    Sony Xperia 1 IV - test

    Sony Xperia 1 IV - test

    Sony Xperia 1 IV - test

    Przykładowe wideo:

    Jak długo działa bateria? – ocena 4

    Sony Xperia 1 IV ma baterię o pojemności 5000 mAh, a więc w granicy górnej pojemności jaką oferuje większość flagowców i to przy zachowaniu mniejszych od nich rozmiarów obudowy. Smartfon obsługuje 30 watowe ładowanie, które pozwala naładować 50% pojemności w mniej więcej pół godziny. Sony Xperia 1 IV obsługuje bezprzewodowe ładowanie, jak i bezprzewodowe ładowanie zwrotne. Trzeba jednak pamiętać, że z telefonem nie otrzymujemy nie tylko ładowarki, ale nawet kabla USB C. Ładowarkę albo już mamy w domu, albo musimy kupić osobno.

    Sony Xperia 1 IV rozładował się w połowie po 7 godzinach dotwarzania YouTube z jasnością ekranu ustawioną na 50%. Pozwala to oczekiwać około 14 godzin ciągłego strumieniowania wideo. Nie jest to zły wynik, ale nie brakuje smartfonów z baterią o tej samej pojemności, które będą działy kilka godzin dłużej. Być może dzięki płynnemu dostosowaniu odświeżania ekranu, którego w Xperii nie ma.

    Natrafiłem też jednorazowo na błąd, który w sekcji wykorzystania baterii zsumował dwa cykle ładowania i rozładowania do zera. W efekcie telefon podał, że działał dwukrotnie dłużej niż miało to miejsce i stwierdził, że choć ekran rozładował 95% baterii to YouTube odpowiada za 135% zużycia energii. Później sytuacja się już nigdy nie powtórzyła.

    Sony Xperia 1 IV - test

    Nasza finalna ocena

    Sony Xperia 1 IV to smartfon bardzo nierówny i pełen skrajności i przeciwieństw. Z jednej strony klasyczny design ze wszystkimi smaczkami może zachwycać, gdyby nie nieprzewidywalny czytnik linii papilarnych. Podobnie jest z wyświetlaczem, który ma doskonałe funkcje kalibracji obrazu i rozdzielczość 4K, ale brakuje mu płynnej regulacji odświeżania, która jest standardem we flagowcach. Ostatecznie te potknięcia można przeżyć i wybaczyć, ale grzanie się i throttling w przypadku Sony Xperia 1 IV jest ekstremalny i niespotykany w takim stopniu w żadnym innym smartfonie, który testowałem w ostatnich latach. Samo działanie pod obciążeniem może obniżyć wydajność o połowę – poniżej poziomu procesorów poprzedniej generacji. Do tego stopnia, że staje się to nie tylko widoczne w benchmarkach, ale i odczuwalne w działaniu. O ile aktualizacje Sony mają szansę poprawić sytuację z komunikatami o przegrzewającym się smartfonem podczas nagrywania wideo, to jestem zdania, że zmniejszenie throttlingu wymagałoby wydajniejszego chłodzenia i nie da się poprawić oprogramowaniem.

    To samo dotyczy wisienki na torcie, czyli zastosowanych aparatów, które z jednej strony mają unikatową możliwość nagrywania wideo 4K w 120 klatkach, co jest naprawdę użyteczne. Rewelacyjnie radzą sobie też z ustawianiem ostrości na oko i śledzeniem obiektów. Z drugiej jednak strony są skomplikowane w obsłudze i niewiele oferują przeciętnemu Kowalskiemu w porównaniu do aparatów konkurencji. Przełomowy obiektyw o zmiennej ogniskowej oferuje wyraźnie gorszą ostrość obrazu, a aparat ma tendencje do przegrzewania, co jest powracającym u Sony problemem sięgającym wielu generacji smartfonów wstecz.

    Mając to wszystko na uwadze Sony Xperia 1 IV nie jest smartfonem, który można po prostu polecić, choćby miłośnikowi aparatów Sony Alpha, czy samej marki. Jedyną opcją jest chęć koniecznego posiadania jednej z unikalnych funkcji, takich jak nagrywanie 4K w 120 klatkach, czy pełnej manualnej obsługi na poziomie profesjonalnym, przy pełnej świadomości i akceptacji poważnych problemów, które w tym segmencie nie mają prawa występować. Nawet wówczas pojawia się kwestia ceny 6499 zł, która przewyższa większość flagowców na rynku i karze się ponownie zastanowić czy jeśli koniecznie ma być Sony to nie lepiej wybrać flagowca z ubiegłego roku?

    Uwielbiamy: możliwość nagrywania wideo 4K w 120 klatkach każdym z aparatów

    Nie lubimy: dramatycznego wręcz throttlingu

    Dla kogo jest Sony Xperia 1 IV:

    • Dla tych, którzy chcą nagrywać wideo 4K/120p
    • Dla użytkowników aparatów Sony Alpha, chcących interfejsu z aparatu w telefonie
    • Dla pragnących klasycznego designu, z diodą powiadomień, gniazdem słuchawkowym i ekranem bez wycięć

    Dla kogo nie jest Sony Xperia 1 IV:

    • Nie dla osób, które nie chcą aby ich telefon tracił niemal połowę wydajności pod obciążeniem
    • Nie dla tych, którzy nie chcą aby ich smartfon nigdy nie przegrzewał się podczas nagrywania filmów
    • Nie dla osób ceniących najszybsze ładowanie z ładowarką w zestawie

    Alternatywy dla Sony Xperia 1 IV:

  • Huawei MatePad Paper - test

    Huawei MatePad Paper - test

    Od kiedy miałem pierwszy kontakt z czytnikiem ebooków w 2012 roku, a był to Onyx Boox i62 a później Kindle Touch, chciałem przetestować urządzenie będące 10 calowym tabletem z Androidem, ale wyposażone w ekran e-ink. Przyszło mi na tą możliwość poczekać 10 lat, bo Huawei MatePad Paper jest pierwszym tego typu urządzeniem, które testuję. Co prawda jest to HarmonyOS, a więc Android zmodyfikowany przez Huawei, ale możemy na nim zainstalować dowolną aplikację z APK. Z jednej strony takie połączenie bardzo mi się podoba, z drugie strony widzę kontrast pomiędzy ceną a ograniczeniami takiego rozwiązania, które większość zwykłych użytkowników tabletów nie zainteresuje. Za to w określonych zastosowaniach osób pracujących z dużą ilością dokumentów w formacie PDF i prowadzących odręczne notatki to może być strzał w dziesiątkę.

    Huawei MatePad Paper - test

    Główne wady i zalety Huawei MatePad Paper

    Zalety Huawei MatePad Paper:

    • Atrakcyjny wygląd, niska waga
    • Kompletny zestaw z rysikiem, etui i ładowarką
    • Świetnej jakości ekran e-ink 10,3 cala
    • Rewelacyjnie sprawdza się w czytaniu dokumentów PDF w formacie A4, nawet tych największych i najbardziej skomplikowanych
    • Rysik ładuje się bezprzewodowo i trzyma się tabletu magnetycznie
    • Wygodne, przyjemne w odczuciu notowanie odręczne z rozpoznawaniem pisma
    • Wyjątkowo bogate jak na czytnik wyposażenie: 2 głośniki stereo, 4 mikrofony, skaner linii papilarnych, Bluetooth, WiFi ax
    • Wystarczająco szybki, aby otwierać największe dokumenty i uruchamiać dowolne aplikacje
    • Wbudowana funkcja dyktafonu z opcją edycji nagrania
    • Kompatybilność z aplikacjami na Androida w pliku APK
    • Znajomy interfejs i gesty z innych platform mobilnych skraca czas konieczny na poznanie sprzętu
    • Długi czas pracy na baterii w porównaniu do klasycznego tabletu
    • Wyceniony atrakcyjniej od konkurencji

    Wady Huawei MatePad Paper:

    • Za słabe magnesy w etui, aby przenosić czytnik trzymając za samą okładkę
    • Nie ma usług Google ani sklepu Play – do zaakceptowania w czytniku, ale to wciąż minus
    • Jeśli miałby służyć wyłącznie jako notatnik, nie dorównuje reMarkable 2 np. brakiem notowania z podzielonym ekranem
    • Nie potrafi konwertować odręcznych wzorów matematycznych
    • Nie jest to urządzenie dla każdego – nie zastąpi zwykłego tabletu, za drogie by zastąpić zwykły czytnik
    • Aby zalogować się do konta Huawei potrzebny jest smartfon Huawei – nie da się po prostu wpisać loginu i hasła
    • Księgarnia Huawei dla polskiego użytkownika nie jest alternatywą dla już istniejących propozycji
    • WPS Office za słabo zoptymalizowany do edycji PDF na Huawei MatePad Paper
    • Rysik nie ma wbudowanej funkcji gumki
    • Krótszy czas działania, a zwłaszcza czuwania od klasycznego czytnika takiego jak Kindle

    Jak oceniamy design? – ocena 5-

    Pod względem konstrukcji Huawei MatePad Paper to czytnik praktycznie bezkompromisowy- super cienki, o grubości 6,7 mm, ważący 360 gramów, ze skóropodobnym wykończeniem tyłu obudowy. Przyjemniej się go trzyma w ręku niż gładki plastik czy chłodny metal, bardziej jak książkę. Jakość materiałów nie budzi żadnych zastrzeżeń. Na tym jednak nie koniec.

    Huawei MatePad Paper to jeden z dwóch czytników dostępnych na rynku, który ma dobrej klasy głośniki stereo, oraz czytnik linii papilarnych, który może służyć do wybudzenia i odblokowania urządzenia. Nie każdy klasyczny tablet może się pochwalić obiema tymi cechami, a w tym wypadku trafiły do czytnika. Ktoś kto zna dobrze rynek czytników zrozumie jakie to nietypowe w tej kategorii sprzętu. Dodatkowo czytnik Huawei MatePad Paper ma aż 4 mikrofony, co jest już zupełnym ewenementem. Można je wykorzystać do rejestrowania np. wykładów czy spotkań wbudowanym dyktafonem.

    Huawei MatePad Paper ładujemy i łączymy do PC za pomocą kabla USB C. Ładowarka znajduje się w zestawie. Jest w nim także dedykowane etui magnetyczne, oraz rysik Huawei M-Pencil 2 generacji, który rozpoznaje 4096 poziomy nacisku. Decydując się na zakup mamy więc od razu cały komplet i nic nie trzeba dokupować osobno.

    Rysik Huawei M-Pencil ładuje się bezprzewodowo, gdy jest przyczepiony magnetycznie do krawędzi obudowy z prawej strony czytnika. Za każdym razem gdy go podłączymy wyświetlany jest stopień naładowania jego baterii. Czytnik w etui także mocowany jest magnetycznie i tutaj mam istotną uwagę.

    Magnesy trzymające Huawei MatePad Paper w etui są dość słabe. Jeśli mamy w zwyczaju przenosić czytnik w etui, ale korzystać bez niego to rozwiązanie idealne. Czytnik sam wskakuje na swoje miejsce i się z etui nie wysunie, ale oddzielnie czytnika od etui nie wymaga wysiłku można to zrobić z łatwością za każdym razem. Jeśli jednak chcielibyśmy z Huawei MatePad Paper korzystać zawsze w etui i przenosić go trzymając za samą okładkę, gdy ta jest otwarta to przepis na katastrofę – wystarczy delikatnie potrząsnąć aby Huawei MatePad Paper odpadł od okładki i spadł na ziemię.

    Osobiście wolę podczas korzystania z czytników nie mieć podczepionego etui – to zmniejsza wagę czytnika i pozwala dłużej trzymać urządzenie komfortowo w ręku. Wiem jednak, że są osoby, które wolą aby urządzenie było zawsze w komplecie z okładką. W przypadku Huawei MatePad Paper to się nie sprawdzi.

    Magnes utrzymujący M-Pencil też nie jest zbyt mocny i jeśli będziemy próbować podważyć i podnieść czytnik od strony krawędzi z rysikiem, jest duża szansa, że odczepi się i przesunie pod etui w stronę wyświetlacza. To mi bardziej przeszkadzało, bo odruchowo podnoszę czytnik od strony rysika i jego zamykania. To jedyna kwestia, którą w konstrukcji by zmienił – chętnie przesunąłbym mocowanie rysika na górną krawędź, której nie muszę podczas użytkowania dotykać.

    Huawei MatePad Paper - test

    Co sądzimy o ekranie? – ocena 5+

    Ekran to jednocześnie najmocniejsza strona Huawei MatePad Paper i źródło jego największych ograniczeń. To najnowszej generacji ekran e-ink o przekątnej 10,3 cala i rozdzielczości 1872 x 1404 pikseli, co przekłada się na gęstość na poziomie 227 PPI. Wypełnienie obudowy ekranem przekracza 86%. Producent nazywa ten ekran HUAWEI FullView, ale parametry ma dokładnie takie same jak E Ink Mobius Carta 10,3 cala.

    Klasyczne wyświetlacze emitują światło i w ten sposób prezentują obraz. Starsze generacje matryc TN, IPS czy MVA mają świetlówki w poprzek całego ekranu, nowsze posługują się diodami LED, a w ekranach AMOLED każdy piksel świeci samodzielnie. Jeśli w ekranie IPS zepsuje się podświetlenie panel robi się niemal całkowicie czarny i bezużyteczny. W przeciwieństwie do klasycznego wyświetlacza, który emituje światło ekrany e-ink mają naśladować papier. Drobne elementy wewnątrz ekranu mają czarny lub biały pigment i dodatni lub ujemny ładunek elektryczny. Znajdują się pomiędzy elektrodami, które mogą skierować ku powierzchni ekranu pigment określonego rodzaju. Obraz docelowo naśladuje druk na kartce papieru.

    Najważniejsze zalety ekranu e-ink to:

    • Jeśli wyświetla statyczny obraz nie zużywa energii – tylko zmiana zawartości ekranu pobiera energię
    • Podobnie jak papier jest czytelny w nawet najostrzejszym słońcu i pod dowolnym kątem
    • Ponieważ nie emituje światła, a jedynie je odbija, znacznie mniej męczy oczy podczas długiego czytania i ułatwia skupienie na statycznej treści

    Najważniejsze wady ekranu e-ink to:

    • Powolne odświeżanie – nie nadaje się do odtwarzania płynnych animacji, oglądania filmów
    • Próby przyspieszenia odświeżania powodują tzw. ghosting, czyli pozostaje cień poprzednio wyświetlanej treści
    • Jest czarno-biały i oferuje wyłącznie odcienie szarości (są konstrukcje kolorowe, ale mają niską rozdzielczość i mało odcieni kolorów)

    Mówiąc krótko, tablet wyposażony w ekran e-ink doskonale nadaje się do długiego czytania, ale zupełnie nie sprawdza się tam gdzie kolor odgrywa istotną funkcję informacyjną i utrudnia czynności wymagające płynnego odświeżania zawartości kranu. Uniemożliwia oglądanie filmów, utrudnia przewijanie stron internetowych, czy szybkie pisanie na klawiaturze ekranowej. To nie jest cecha szczególna Huawei MatePad Paper, ale wszystkich czytników z tzw. e-papierem.

    Huawei MatePad Paper - test

    Dla kogoś, kto już wcześniej korzystał z czytnika to oczywiste fakty. Jeśli jednak to będzie nasz pierwszy kontakt z e-papierem, możemy dać się zaskoczyć, że zarówno klawisze klawiatury ekranowej reagują wizualnie z zauważalnym opóźnieniem, podobnie jak wyskakujące na ekranie litery, a przewijanie stron WWW jest skokowe. Nie ma to nic wspólnego z wydajnością, to wyłącznie cecha ekranu.

    Z tego samego powodu powiększanie fragmentu strony aby ją przewijać nie jest na e-inku zbyt wygodne. Dlatego główną rzecz, która chciałem sprawdzić, to czy na 10,3 calowym ekranie Huawei MatePad Paper da się bez powiększenia czytać złożone dokumenty PDF w formacie A4. To główny powód, dla którego można wybrać większy czytnik w zamian mniejszego i tańszego modelu typu Kindle.

    Ku mojemu zadowoleniu odpowiedź jest jednoznaczna – nawet najbardziej złożone dokumenty PDF, z najmniejszą czcionką i największym formatem, z tabelami, a nawet mające kolorowe tło, są na Huawei MatePad Paper czytelne bez najmniejszego problemu. Jeśli mamy potrzebę czytać takie dokumenty, czy to w swojej pracy, czy na uczelni, czy w przypadku elektronicznych wersji podręczników do RPG to Huawei MatePad Paper jest do tego celu świetnym rozwiązaniem. Obraz jest kontrastowy i ma na tyle wysoką rozdzielczość, że nawet najmniejsze czcionki mają ostre, czytelne krawędzie.

    Ciekawym zabiegiem próbującym mitygować ułomności e-ink jest technologia adaptacyjnego odświeżania. Niektóre klasyczne czytniki pozwalają się przełączać w ustawieniach pomiędzy krótszym czasem reakcji ekranu kosztem cieni poprzednich ekranów, a pełnoprawnym odświeżaniem ekranu, który wyświetla obraz bez żadnych artefaktów. Huawei MatePad Paper robi to automatycznie, zależnie od rodzaju wyświetlanej treści. Gdy przełączamy strony książki czy dokumentu PDF, odświeża całą stronę tak, że nie ma żadnych pozostałości. Gdy jednak zaczniemy przewijać stronę WWW, albo włączymy odtwarzanie filmu, to tablet zwiększa częstotliwość odświeżania kosztem jego dokładności. Jest to sensowny kompromis, ale uczulam, że na żadnym panelu e-ink nie zobaczymy płynnych animacji, bez względu na zastosowane zabiegi.

    Ekran Huawei MatePad Paper ma opcjonalne podświetlenie ponad ekranem (nie od spodu), czyli światłem odbitym. Umożliwia to czytanie wieczorem, czy w ciemności, bez zewnętrznego źródła światła. Jest to funkcja znana z wielu czytników, ale doceniany przez wielu reMarkable 2 jej nie ma.

    Huawei MatePad Paper - test

    Specyfikacja – ocena 6

    W przypadku większości czytników nic nie wiadomo o specyfikacji. Huawei MatePad Paper to prawie normalny tablet z Androidem i w tym wypadku specyfikacja jest istotna i znana.

    Zastosowany procesor to Huawei Kirin 820E, wykonany w litografii 7 nm, oferujący 6 rdzeni o taktowaniu 3 x 2,22 GHz + 3 x 1,84 GHz. Huawei MatePad Paper jest wyposażony w 4 GB RAM oraz 64 GB wbudowanej pamięci na system i pliki. Wspiera najnowsze standardy łączności: WiFi ax 2 x 2 MIMO,  2,4 GHz + 5 GHz, Bluetooth 5.2.

    Zestaw czujników obejmuje: czujnik grawitacyjny, czujnik Halla i czytnik linii papilarnych.

    Huawei MatePad Paper wspiera USB OTG i można do niego podłączyć bezpośrednio pamięć masową, w celu przeglądania zawartości czy skopiowania plików.

    Jak na tablet czy smartfon specyfikacja byłaby przeciętna, tak w czytniku jest wyjątkowo mocna. We wszystkich zastosowaniach odgórnym ograniczeniem jest czas reakcji ekranu. Nie zauważyłem różnic w czasach otwierania najmniejszych dokumentów i najcięższych plików PDF, które przekraczały 100 MB – otwierały się i ładowały strony tak samo szybko. Super szybko działa też łączność WiFi – na moim domowym routerze, który nie wspiera najnowszego standardu ax, jedynie ac Huawei MatePad Paper osiągał powtarzalne 430 Mbps pobierania. Trudno mi sobie wyobrazić co można by tutaj zmienić, aby cokolwiek przyspieszyć czy poprawić.

    Huawei MatePad Paper - test Huawei MatePad Paper - test

    System operacyjny– ocena 4-

    Huawei zastosował na MatePad Paper HarmonyOS w wersji 2.1 z poprawkami zabezpieczeń zaktualizowanymi na dzień 1 maja 2022. Jest to autorski wariant systemu Android, z rozszerzeniami opracowanymi przez Huawei. Zamiast usług Google, a więc sklepu z aplikacjami Play, Gmail, i Chrome, mamy HMS Core czyli Huawei Mobile Services. Oznacza to własny sklep z aplikacjami i własne rodzaje usług, takich jak Cloud, E-mail i przeglądarkę.

    O ile w AppGallery na telefonach Huawei można znaleźć setki pozycji, to na Huawei MatePad Paper jest ich zaledwie 10. Wśród aplikacji znanych polskim użytkownikom w sklepie jest Storytel, Legimi i EmpikGo. Nie bardzo rozumiem, czemu choćby wśród aplikacji zagranicznych nie ma większego wyboru.

    Wśród aplikacji systemowych znajdziemy standardową przeglądarkę internetową w wersji mobilnej, przeglądarkę plików lokalnych, kalendarz, klienta poczty, kalkulator, WPS Office, Cloud, Menadżer tabletu oraz dyktafon, który pozwala wykorzystać wbudowane 4 mikrofony jak i edytować nagrane pliki.

    Z czytnikiem jest też zintegrowana Księgarnia, Półka z czytaną przez użytkownika zawartością, notatnik oraz ekran główny. Oprócz ubogiego sklepu i księgarni, zamiast której wolałbym korzystać z różnorodnych księgarni internetowych wszystkie elementy dobrze spełniają swoją funkcję poza jednym – logowaniem do konta Huawei. To jest możliwe tylko za pomocą zeskanowania kodu QR przy pomocy innego urządzenia Huawei. Nie jest możliwe wpisanie loginu i hasła. Czyli jeśli mamy tylko Huawei MatePad Paper to nigdy się do niego nie zalogujemy, żeby wykorzystać synchronizację z chmurą. Dla mnie zupełnie niezrozumiała i absurdalna decyzja. Co prawda, można bez przeszkód korzystać z urządzenia bez logowania, nawet instalować te wspomniane 10 aplikacji ze sklepu. Po co jednak odebrać możliwość tak prostej czynność, jak wprowadzenie loginu i hasła?

    A jednak mamy możliwość zainstalować dowolną aplikację zgodną systemem Android z pliku APK. Możemy je pobrać bezpośrednio z przeglądarki na Huawei MatePad Paper, lub na dowolnym komputerze i przesłać je po kablu do pamięci urządzenia. Można też zainstalować alternatywny sklep, który przyspieszy instalacje kolejnych programów, np. APKPure. Każda aplikacją którą próbowałem, a która nie wymagała do działania usług Google i Sklepu Play działała poprawnie: Facebook, Audioteka, Tłumacz Google, mapy OsmAnd, Twitter, Allegro, TIDAL, Pocket czy Feedly. To, że jakaś aplikacja będzie działać nie oznacza, że jest dobrze zoptymalizowana do obsługi na ekranie e-ink oraz, że będzie to wygodne. Nie ma jednak odgórnych ograniczeń. Dla mnie obsługa Pocket, czy RSS oraz przeglądarki to duże plusy.

    Huawei MatePad Paper - test

    W przypadku smartfonu, do którego podpięte mam płatności i wiele innych prywatnych rzeczy odrzuciłbym instalowanie plików APK z sieci jako zbyt mało bezpieczne i niepotrzebnie kłopotliwe dla dziesiątków aplikacji których używam. Jednak w przypadku czytnika e-ink mogę zrobić wyjątek i takie rozwiązanie zaakceptować. Tutaj faktycznie użytecznych aplikacji jest mniej i rzadko potrzebują usług Google do działania, czy ciągłych aktualizacji.

    Na koniec został jeszcze temat notatek, w końcu razem z tabletem dostajemy pióro. Wrażenia ogólne odręcznego szkicowania i pisania są dobre. Nie ma tutaj uczucia ślizgania się rysika po gładkim szkle. Rysik stawia naturalny opór, podobny do papieru – nie identyczny w odczuciu, ale spełniający swoją funkcję. Również opóźnienie pojawiania się linii, choć łatwo zauważalne, nie przeszkadzają w prowadzeniu notatek. Zaskakująco dobrze udało się odwzorować siłę nacisku rysika w przypadku ołówka czy pióra.

    Same notatki można podzielić na dwie kategorie: pisanie na czystej stronie, oraz edytowanie innych dokumentów, takich jak PDF. Pisanie na pustej stronie z dowolnym wzorem w linie czy kratkę jest całkiem wygodne. Zakładam, że osoba lubiąca notować odręcznie będzie z Huawei MatePad Paper zadowolona. Dodatkowa funkcja rozpoznawania odręcznego tekstu i konwertowania go na edytowalny tekst dokumentu elektronicznego działa zaskakująco dobrze – rozpoznaje moje trudno czytelne pismo, włącznie z niedbałym podpisem. Nie ma problemów z polskimi znakami. Nie działa natomiast z bardziej złożonym zapisem matematycznym, takim jak ułamki i pierwiastki.

    Jeśli chodzi o szkicowanie i notowanie po gotowych dokumentach, jest to możliwe w WPS Office, oraz w aplikacji Książki od Huawei. W przypadku WPS Office przy swobodnym pisaniu na pliku PDF opóźnienia są zbyt duże, aby to było wygodne. To wina optymalizacji tego programu. Lepiej działa przekształcanie zaznaczenia odręcznego na zaznaczony tekst. Za to w aplikacji Książki rysowanie działa jak w notatkach, czyli bez znaczącego opóźnienia. Nie ma tutaj jednak głębszej integracji z dodatkowymi funkcjami i nie wykracza to poza możliwości pisania długopisem po wydruku.

    Uważam, że dla osób, które potrzebują urządzenia przede wszystkim do odręcznej edycji już gotowych dokumentów funkcjonalność jest tutaj zbyt uboga, aby uzasadnić zakup. Nie ma łatwej synchronizacji z chmurą, poza rozwiązaniem Huawei. Do tego celu sprawdziłby się bardziej reMarkable 2, który jest jednak bardziej ubogim w każdym pozostałym aspekcie zamkniętym systemem i nie ma nawet podświetlania ekranu, głośników czy mikrofonów. W porównaniu do Huawei obsługuje tylko dwa formaty: ePub i PDF, nie wspiera instalowania aplikacji, ani nie ma Bluetooth. Specjalizuje się tylko w notatkach, a Huawei MatePad Paper przypomina bardziej uniwersalny tablet z Androidem, choć bez usług Google.

    Huawei MatePad Paper - test

    Jak długo działa bateria? – ocena 4

    Czas działania Huawei MatePad Paper jest na skali gdzieś pomiędzy tradycyjnym tabletem z Androidem a czytnikiem typu Kindle. Z jednej strony można mieć godzinami aktywny ekran i podczas czytania ledwo zauważalnie rozładować baterię, co daje dużą przewagę nad tabletem, który zwykle nie działa dłużej z włączonym ekranem niż 10 do kilkunastu godzin.

    Z drugiej strony nie jest to okrojony ze wszystkich funkcji czytnik, który po uśpieniu nie robi praktycznie nic. To zmodyfikowany Android, ale jednak bliżej mu do tabletu niż do czytnika – ma WiFi i Bluetooth, można tu zainstalować sporo aplikacji, które mogą łączyć się w tle z siecią. O ile klasyczny czytnik po miesiącu leżenia w szufladzie wciąż będzie miał dość energii by zacząć go intensywnie używać bez ładowania, o tyle Huawei MatePad Paper rozładuje się samoczynnie do zera w tylko trochę dłuższym czasie, niż klasyczny tablet, który uśpiony leży w szufladzie. Po tygodniu spadek baterii wynosi kilkadziesiąt procent. Korzystanie z aplikacji niezoptymalizowanych pod kątem e-ink, które chcą płynnie odświeżać ekran też przyspiesza zużycie energii względem klasycznego czytnika i trzeba się z tym liczyć. To cena jaką przyjdzie nam zapłacić za pełnoprawny, elastyczny system mobilny, w zamian zamkniętego, szytego na miarę oprogramowania.

    Huawei MatePad Paper - test

    Nasza finalna ocena

    Huawei MatePad Paper nie jest klasycznym czytnikiem e-booków, bo do tego celu tak duży rozmiar nie jest konieczny, a pociąga za sobą kilkukrotnie wyższą od Kindle cenę i trudniej go zabrać do komunikacji miejskiej, czy na wycieczkę. Absolutnie nie jest też zastępstwem dla zwykłego tabletu, na którym każdy znalazłby coś, dla siebie, bo kto nie ogląda filmów, nie używa przeglądarki internetowej?

    Huawei MatePad Paper specjalizuje się w dwóch kluczowych funkcjach – otwieraniu dokumentów, które byłyby nieczytelne na mniejszym czytniku, takich jak dokumentacja techniczna w formacie PDF A4, oraz w możliwości odręcznego notowania maksymalnie zbliżonego do klasycznego papieru, ale z funkcją rozpoznawania tekstu, czy adnotowania już gotowych dokumentów. To jest kluczowe zastosowanie i głównie dla niego wybieramy tego typu urządzenie. Na studia to będzie rewelacyjne narzędzie zarówno do czytania „kserówek” w postaci PDF, jak i prowadzenia notatek na wykładach. Dla każdego kto czyta prasę specjalistyczną, albo jego praca polega na przyswajaniu dużej ilości dokumentów elektronicznych w formacie A4. Jest więc to narzędzie specjalizowane, które można rozszerzyć o funkcje, których znakomita większość konkurencji nie oferuje, jak słuchanie audiobooków i muzyki wprost z głośników czy na słuchawkach, nagrywanie dyktafonem i 4 wbudowanymi mikrofonami, czy obsługę dowolnej aplikacji kompatybilnej z Androidem, o ile zainstalujemy ją z APK.

    Ponieważ Huawei MatePad Paper kosztuje 2299 zł trudno polecić go komuś, kto czyta książki ePub czy mobi i sporadycznie coś notuje, bo tandem zwykły tablet plus Kindle da się kupić taniej. Jednocześnie, choć cena nie jest niska, nie jest też wygórowana. Główny, jeśli nie jedyny konkurent w postaci Onyx Boox Note 5, który oferuje zbliżoną wydajność i funkcje, ten sam ekran i ma klasycznego Androida 11 wraz z usługami Google jest jeszcze droższy i kosztuje 2799 zł, czyli o 500 zł więcej. Biorąc to pod uwagę, stosunek możliwości do ceny w przypadku Huawei MatePad Paper jest atrakcyjny.

    Wśród samych czytników Huawei MatePad Paper to urządzenie wyjątkowo wszechstronne, ale w kontekście całego rynku urządzeń mobilnych jednocześnie mocno wyspecjalizowane – dotyczy to wszystkich urządzeń z ekranem e-ink, ale zwłaszcza tych z dużym ekranem, których cena jest znacznie wyższa od mniejszych czytników.

    Uwielbiamy: 10,3 calowy ekran e-ink najwyższej jakości

    Nie lubimy: braku sklepu Play i usług Google

    Dla kogo jest Huawei MatePad Paper:

    • Dla osób czytających złożone dokumenty PDF w formacie A4
    • Dla osób lubiących prowadzić odręczne notatki
    • Dla tych, którzy szukają połączenia ekranu e-ink z takimi cechami, jak głośniki, 4 mikrofony, czytnik linii papilarnych czy możliwość instalowania niemal dowolnych aplikacji

    Dla kogo nie jest Huawei MatePad Paper:

    • Nie dla osób, które czytają tylko standardowe e-booki w ePub i mobi – tańsze i mniejsze urządzenie sprawdzi się równie dobrze
    • Nie dla osób oczekujących zaawansowanych funkcji notowania odręcznego i eksportu, czy notowania na podzielonym ekranie
    • Nie dla osób, które chciałby wybrać Huawei MatePad Paper w zastępstwie zwykłego tabletu

    Alternatywy dla Huawei MatePad Paper:

    • Onyx Boox Note 5
    • Onyx Boox Note Air 2
    • Onyx Boox Max Lumi
    • reMarkable 2
  • Xiaomi Smart Band 7 – test

    Xiaomi Smart Band 7 – test

    Xiaomi pokazało siódmą generację swojej opaski, która ma zadanie mierzyć naszą codzienną aktywność - Xiaomi Smart Band 7. Opaska sportowa to wciąż jeden z najtańszych i jednocześnie najwygodniejszych sposobów na odbieranie powiadomień na nadgarstku i śledzenie statystyk dotyczących zdrowia i stylu życia. Produkt Xiaomi jest jednym z najpopularniejszych i najbardziej znanych, stąd powinien się cieszyć sporym zainteresowaniem. Premierowa cena pozostała bez zmian na poziomie 249 zł. W nowym modelu jest kilka istotnych zmian na plus, ale też pozostały pewne braki, a nawet pojawiły się nowe. Stąd decyzja o tym czy powinniśmy wybrać Xiaomi Smart Band 7 będzie zależna od tego czy przesiadamy się z wcześniejszej wersji, czy to pierwsza nasza opaska, oraz od oczekiwań wobec funkcji tego urządzenia.

    Główne wady i zalety Xiaomi Smart Band 7

    Zalety Xiaomi Smart Band 7:

    • Niska waga i duża wygoda w noszeniu 24/7
    • Wodoszczelna konstrukcja
    • Wygodne ładowanie magnetycznym złączem
    • Większy, jaśniejszy wyświetlacz
    • Nowa funkcja zawsze włączonego ekranu
    • Czytelniejszy tekst powiadomień
    • Nowy, całodobowy pomiar natlenienia krwi
    • Więcej funkcji treningów sportowych
    • Czas działania zapewniający komfort
    • Znana i lubiana przez użytkowników seria produktów

    Wady Xiaomi Smart Band 7:

    • Stosunkowo niewiele zmian w porównaniu do starszej wersji
    • Brak NFC, które pojawiło się w drugiej generacji szóstej odsłony opaski
    • Brak wbudowanego systemu lokalizacji
    • Brakuje choćby jednego fizycznego przycisku
    • Czasami trudno bezbłędnie wykonać kilka gestów
    • Do powiadomień wkradają się różne drobne błędy
    • Dla części osób zbyt uproszczone urządzenie
    • Mi Smart Band 6 NFC dla wielu będzie wciąż lepszym i do tego tańszym wyborem

    Jak oceniamy design? – ocena 4

    Pod względem wizualnym jak i wykorzystanych materiałów zmian praktycznie nie ma. Xiaomi Smart Band 7 to nadal pastylka z ekranem, wciśnięta w silikonowy pasek. Nie mając bezpośredniego porównania trudno odróżnić siódmą wersję opaski od poprzedniego modelu. Zwiększył się rozmiar pastylki, ale na upartego da się ją wcisnąć w pasek od starszego modelu, pod warunkiem, że ten jest gumowy i się rozciąga. Wszelkiego rodzaju bransolety i inne paski, które nie są z gumy nie będą kompatybilne i docelowo lepiej jednak korzystać z pasków dedykowanych do siódmej edycji Smart Band.

    Waga zwiększyła się tylko o jeden gram, z 24 do 25 gramów. Połączenie niskiej wagi i smukłego, podłużnego kształtu powoduje, że Xiaomi Smart Band 7 jest jednym z wygodniejszy w użytkowaniu urządzeń tego typu. Łatwo zapomnieć, że w ogóle mamy coś na ręku. Skóra znacząco mniej się poci, niż pod większą powierzchnią zegarka. Wszystko to sprzyja noszeniu Xiaomi Smart Band 7 podczas snu, czy intensywnego treningu. Jest to też dobre rozwiązanie dla osób, które nie lubią mieć zegarka na ręku.

    Podobnie jak inne opaski Xiaomi Smart Band 7 jest wodoszczelny według normy 5ATM, można się kąpać z opaską, czy pływać na basenie.

    Spód Xiaomi Smart Band 7 nie zmienił się – czujnik wygląda identycznie, podobnie jak styki służące do ładowania. Ładowarka z szóstej generacji jest kompatybilna z najnowszą wersją. Jest podłączana magnetycznie, co pozwala nie wyjmować pastylki z silikonowego paska.

    Jedną z kluczowych cech Xiaomi Smart Band 7 jest brak przycisków – każda interakcja wykorzystuje dotykowy ekran. To upraszcza konstrukcję, ale też wprowadza ograniczenia, w postaci utrudnionej lub całkowicie niemożliwej obsługi w rękawicach, pod wodą, czy w intensywnym deszczu. To również powoduje dublowanie się gestu przewijania od lewej do prawej krawędzi z gestem cofania. Bez wątpienie dodanie choćby jednego przycisku poprawiłoby ergonomię obsługi w zakresie najprostszych i jednocześnie najczęstszych czynności. Dotyczy to w równym stopniu poprzednich generacji opaski, jak i jej najnowszej wersji.

    Co sądzimy o wyświetlaczu? – ocena 4

    Wyświetlacz to jedna z kluczowych zmian względem poprzedniej wersji opaski. Xiaomi Smart Band 7 ma ekran o przekątnej 1,62 cala i rozdzielczości 490 x 192 pikseli, co czyni go o jedną czwartą większym względem Mi Smart Band 6. Poprawa czytelności interfejsu, a zwłaszcza tekstu powiadomień jest odczuwalna, jednocześnie wymiary tak mało się różnią, że trudno ocenić zmianę inaczej niż na plus. Dodatkowo ekran Xiaomi Smart Band 7 jest zauważalnie jaśniejszy i czytelniejszy w słońcu. Inną nowością jest funkcja always on, która wyświetla uproszczoną, czarno-białą tarczę z godziną. Jakość zastosowanego panelu AMOLED jest na tyle dobra, że ciężko byłoby tutaj coś znacząco poprawić.

    Czego nie można powiedzieć o niektórych innych cechach ekranu. Najbardziej dotkliwy jest brak automatycznej regulacji jasności. Jeśli ustawimy ekran na jasność odpowiednią do odczytywania ekranu w lato, w ciągu dnia, to wieczorem i w nocy będzie zdecydowanie za jasny. Odnosiłem wrażenie, że nieuważny gest nadgarstka w nocy rozświetlał sypialnie niczym kieszonkowa latarka. Jasność trzeba więc regulować ręcznie, nie ma jednak do tego celu żadnego skrótu – operacja wymaga wykonania 4 dotknięć ekranu i przewijania listy opcji. Jak na operację wykonywaną codziennie to uciążliwe. Wyłączenie wybudzania ekranu gestem w określonych godzinach czy tryb nocny częściowo rozwiązuje ten problem, ale nie zastąpi automatycznej regulacji jasności, która ma większość urządzeń na rynku.

    Druga kwestia dotyczy rozpoznawania dotyku i gestów wymaganych do obsługi. Dotknięcia zarejestrowane w sposób niezgodny z intencją użytkownika zdarzają się i bywają irytujące. Wystarczy że jedna z kilkunastu operacji zakończy się fiaskiem, aby takich przypadków w ciągu dnia było kilka. Urządzenia z większym ekranem i fizycznymi przyciskami nie mają tego problemu.

    Funkcje opaski i aplikacji na telefonie – ocena 4-

    Xiaomi Smart Band 7 dostała nowy interfejs oraz nową aplikację mobilną Zepp Life, której można używać zamiast Mi Fitness. Mi Fitness jest opcją domyślna sugerowaną przez instrukcję i z nią używałem opaski podczas testów.

    W starszej wersji opaski tarcza zegara i lista aplikacji zapętlają się w pionowo przewijanej liście, a powiadomienia są jedną z ikon aplikacji, lub jak kto woli funkcji. W najnowszej wersji jaką jest Xiaomi Smart Band 7 przewijając z góry na dół wyświetlimy listę powiadomień, a z dołu do góry listę aplikacji i funkcji. Przewijanie w boki pozwala wyświetlić widżety – domyślnie pogody i sterowania muzyką ze smartfonu. Nie ma natomiast spotykanej często na smartwatchach belki skrótów.

    Zdecydowana większość funkcji opaski pozostała bez zmian. Są dwie nowe funkcje. Jedną z nich jest całodobowy pomiar natlenienia krwi z możliwością ustawienia alarmu, gdy natlenienie spadnie poniżej określonego poziomu. Funkcja pożądana, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Drugą jest możliwość śledzenia cyklu menstruacyjnego. Rozbudowane zostały także tryby sportowe, z większym naciskiem na wskaźnik obciążenia treningowego, którego wcześniej nie było.

    Moim zdaniem kluczowe dla użytkownika są dwie kwestie. Pierwszą z nich jest brak wbudowanego systemu lokalizacji, który się nie zmienił od początku serii Mi Band. Oznacza, że na każdym treningu na powietrzu, w którym istotne są dane o dystansie czy prędkości, konieczne jest zabranie smartfonu, który w tandemie z opaską użyje swojej lokalizacji GPS, przy okazji rozładowując trochę baterii.

    Drugą jest brak NFC umożliwiającego płatności zbliżeniowe. To o tyle istotne, że szósta wersja opaski doczekała się wersji z NFC, która jest obecnie znacznie tańsza od najnowszego modelu, który NFC nie ma. Można by sądzić, że od wersji Mi Smart Band 6 NFC każda kolejna opaska będzie miała NFC w standardzie, ale tak się nie stało.

    Mam też pewne uwagi do powiadomień. Chociaż większy ekran poprawił ich czytelność, to nie są całkiem bez wad. Zdarzyło mi się, że w nagłówku powiadomienia były chińskie znaki, choć później sytuacja już się nie powtórzyła. Niektóre emotikony, nawet podstawowe, takie jak kciuk do góry, wyświetlane są jako kwadrat. Nie ma też możliwości odpowiadania na powiadomienia. Mówiąc krótko, powiadomienia są w wersji podstawowej i nawet wówczas nie są bezbłędne. Reszta funkcji opaski to standard, który nie wyróżnia się od tego co jest dostępne na rynku.

    Aplikacja Mi Fitness nie sprawiała mi problemów w działaniu. Oferuje podstawowe statystyki, które można wyświetlać w czytelny sposób z podziałem na dzień, tydzień i miesiąc. Podsumowanie snu jest czytelne, choć uproszczone – aplikacja krótkim zdaniem podsumowuje zmierzony sen, ale nie oferuje wskazówek co można zmienić i jak to zrobić.

    Wśród ustawień dostępnych w aplikacji najciekawsza jest możliwość przypisania różnych wzorów wibracji do różnych zdarzeń, osobno dla: połączeń przychodzących, wydarzeń, alarmów, powiadomień, alertu o braku aktywności, SMS i osiągnięciu wyznaczonego celu. Wzór wibracji można zaprogramować samemu w prosty sposób.

     

    Jak długo działa bateria? – ocena 4

    Xiaomi Smart Band 7 ma baterię o pojemności 180 mAh i producent podaje, że opaska działa 14 dni typowego użytkowania lub 9 dni intensywnego użytkowania.

    Na czas działania ma wpływ wiele czynników, oprócz jasności ekranu czy korzystania z funkcji zawsze włączonego ekranu także częstotliwość pomiarów tętna, który może być wykonywany co 30 minut, co 10 minut, lub co minutę.

    Podczas testów ustawiłem najwyższą częstotliwość wszystkich pomiarów i nosiłem opaskę non stop, ale nie korzystałem z funkcji zawsze włączonego ekranu. Opaska rozładowała się po obiecywanych 9 dniach, przed wieczorem. Tym niemniej moje użytkowanie nie było intensywne, tylko częstotliwość pomiarów wysoka.

    W mojej ocenie są trzy główne kategorie czasu działania na baterii urządzeń noszonych na ręku:

    • mniej niż 3 dni, co wymaga regularnego ładowania
    • pomiędzy jednym a dwoma tygodniami, co poprawia komfort użytkowania i ułatwia pomiary snu
    • znacznie ponad 2 tygodnie, np. 20 dni i dłużej, co umożliwia dłuższe wyjazdy bez ładowarki oraz rozmaite zastosowania ekstremalne

    Jak widać opaska Xiaomi Smart Band 7 trafia do środkowej kategorii.

    Nasza finalna ocena

    Xiaomi Smart Band 7 jest kolejną edycją opaski, która nie różni się zasadniczo ani funkcjonalnością ani ceną. Najważniejsze dla użytkownika nowe cechy, to ciągły pomiar natlenienia krwi, oraz większy, jaśniejszy wyświetlacz z funkcją always on. Zmiany pomocne, ale nie czyniące poprzedniej wersji opaski bezużyteczną. Zwłaszcza, że Mi Smart Band 6 można kupić w wersji z NFC o 50 zł taniej w oficjalnym sklepie, a na promocjach w różnych sklepach często jeszcze taniej, podczas gdy najnowsza wersja opaski NFC nie oferuje. Niewykluczone, że z czasem taka opcja się pojawi, ale na tym etapie to powinien być już standard dla każdej wersji.

    Reszta funkcji opaski pozostała bez większych zmian, z trochę zmodyfikowanym interfejsem dającym szybszy dostęp do powiadomień. Same powiadomienia są w swojej podstawowej i nie całkiem bezbłędnej wersji.

    To czy powinniśmy wybrać Xiaomi Smart Band 7 zależy przede wszystkim do tego czy potrzebujemy NFC i płatności zbliżeniowych. Jeśli tak, to starsza i tańsza wersja będzie zdecydowanie lepszym wyborem mimo usprawnień jakie wprowadza siódemka. Jeśli możemy obejść bez NFC, to nowsza wersja jest lepszą opcją, ale być może warto poczekać na obniżkę ceny. Xiaomi Smart Band 7 można było już raz kupić na promocji za 199 zł zamiast 249 zł i jest bardzo prawdopodobne, że z czasem stanieje do tej kwoty na stałe. Poza tym to wciąż przyjemny w użytkowaniu gadżet, który jednak popadł w pewną stagnację pod względem tego co ma do zaoferowania użytkownikom. Przydałby się powiew świeżości.

    Uwielbiamy: większy, jaśniejszy ekran

    Nie lubimy: braku NFC

    Dla kogo jest Xiaomi Smart Band 7:

    • Dla osób potrzebujących ciągłego pomiaru natlenienia krwi
    • Dla tych, którzy docenią lepszą czytelność większego ekranu
    • Dla osób szukających lekkiego urządzenia o którym można zapomnieć, że je nosimy

    Dla kogo nie jest Xiaomi Smart Band 7:

    • Nie dla osób korzystających z płatności zbliżeniowych
    • Nie dla osób zadowolonych z poprzedniej wersji opaski – zbyt małe zmiany
    • Nie dla osób poszukujących bardziej zaawansowanych rozwiązań

    Alternatywy dla Xiaomi Smart Band 7:

  • Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra Set

    Do krótkich testów otrzymałem odkurzacz Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra Set, który już od paru miesięcy jest dostępny w sprzedaży w Polsce. Urządzenie można teraz kupić w znacznie lepszej cenie – za 2799 zł zamiast standardowych 3169 zł. Jest to obecnie najbardziej „wypasiony” model Xiaomi, bo tylko ten wspiera stację dokującą z torbą na kurz, ma najpojemniejszą baterię, największy pojemnik na kurz i zaawansowane nawigowanie. Niestety wersja Ultra ma jedną ułomność w porównaniu do wersji Pro – brakuje jej mopa „akustycznego”, czyli takiego, który podczas zmywania podłogi drga. Jeśli więc zależy nam na lepszym mopie to powinniśmy wybrać model Mi Robot Vacuum-Mop 2 Pro lub jeden z produktów marki Roborock. Pamiętajmy, że roboty Xiaomi nie obsługują podnoszenia mopa na dywanach, co powoli staje się już rynkowym standardem w najdroższych modelach. Wersję Ultra możemy kupić także bez stacji dokującej, ale warto do niej dopłacić.

    Tutaj na filmie widać przez chwilę jak działa ten wibrujący mop:

    Konfiguracja urządzenia

    Złożenie robota polega na wsadzeniu do niego pojemnika na kurz, a gdy chcemy mopować to także zestawu do mopowania (zbiornik na wodę plus szmatka). Szmatkę przed mopowaniem powinniśmy zmoczyć ręcznie – to dosyć kłopotliwe, ale poprawia znacznie jakość przejazdu z mopem.

    Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra

    Aplikacja

    Odkurzacz jest zarządzany przez aplikację Xiaomi Home. To wygodne szczególnie, gdy korzystamy w domu z innych urządzeń tej firmy. Sama obsługa odkurzacza jest dziecinnie prosta, gdy nie chcemy korzystać z jego zaawansowanych funkcji. Na początku robot tworzy mapę naszego mieszkania jednocześnie przeprowadzając jego pierwsze sprzątanie. Gdy nie chcemy niczego zmieniać to po prostu przy kolejnych uruchomieniu odkurzacz wyczyści wszystkie pomieszczenia i wróci do bazy. Dzięki aplikacji mamy jednak opcję podziału domu na pomieszczenia, możemy zakazać wjazdu na dany obszar np. z mopem. W aplikacji jest też funkcja agendy sprzątania, np. gdy jesteśmy w pracy. Z poziomu apki Xiaomi możemy też nawigować ręcznie odkurzaczem lub kazać mu posprzątać dane miejsce, gdy np. wysypie się nam kawa lub cukier. Odkurzacz może komunikować się z nami po polsku, co może być dla wielu osób bardzo ważne. Aplikacja jest stabilna i wygodna, choć samo dzielenie lokalu na pomieszczenia nie jest przesadnie wygodne i wymaga od nas pewnej wprawy.

    Odkurzacz da się także uruchamiać poleceniem Asystenta Google, ale ja nie potrafiłem go nawet głosowo skierować do odpowiedniego pomieszczenia – potrafił tylko czyścić cały obszar. Ta integracja wymaga jeszcze trochę wysiłku od deweloperów Google lub/i Xiaomi.

    Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra Set     Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra Set

    Stacja dokująca

    Stacja dokująca jest dosyć duża, więc jeśli mamy niewielkie mieszkanie i walczymy o każdy centymetr powierzchni to zakup tej stacji powinniśmy przemyśleć trochę dłużej. Stacja jest bardzo przydatnym uzupełnieniem naszego odkurzacza, choć nie ukrywam, że do tej pory myślałem, że jest to tzw. przerost formy nad treścią. Osoby z budżetem no limit powinny zainteresować się odkurzaczem Roborock S7 MaxV, którego stacja bazowa obsługuje także mopa – w naszym Xiaomi tego trochę brakuje. Kilku internetowych recenzentów zarzuca bazom odkurzaczy, że są głośne, gdy opróżniają kurz z pojemnika w robocie, ale taki hałas trwa zaledwie kilka sekund i w ogóle nie stanowi to żadnego problemu - chyba, że zaczniemy złośliwie czyścić nasz odkurzacz, gdy inni domownicy będą już spać. Wadą stacji dokującej jest to, że musimy korzystać w niej ze specjalnych worków na kurz – gdy ich zabraknie w sklepach to pojawi się spory problem. Sam worek jest spory – ma 4L i będzie nam wystarczał na parę tygodni sprzątania (gdy nasze mieszkanie jest w miarę czyste i nie mamy zwierząt). Pojemniki są czyszczone z kurzu dokładnie dwoma rurami z mocą 16 500 Pa. Konkurencja radzi sobie z czyszczeniem nieco gorzej.

    Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra

    Jakość sprzątania

    Roboty do sprzątania są przez wielu krytykowane za jakość sprzątania, która nie dorównuje zwykłemu odkurzaczowi i mopowi. Może jest to trochę prawda, ale gdy mamy takiego robota, to w praktyce nasze mieszkanie jest o około 80% czystsze i mniej zakurzone niż bez niego, bo po prostu nikomu z nas nie chce się codziennie sprzątać. Robotom zdarza się rozrzucić drobne śmiecie obracającą się szybko szczotką, niedokładnie posprzątać jakieś zakamarki lub nie domyć mopem zaschniętej plamy. Jednak to co udaje im się posprzątać powoduje, że są genialnym gadżetem dla fanów czystości i alergików. W przypadku Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra można mieć zarzut o to, że przy mopowaniu nie włącza tzw. jodełki i nie ma wibracji mopa. Pewnym rozwiązaniem tego problemu jest podwójny przejazd. Gdy chcemy jednak tylko odświeżyć czystą podłogę to jeden przejazd na pewno nam wystarczy. Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra na pewno zaskoczy użytkowników starszych modeli tym, w jakim stylu potrafi omijać przeszkody. Mój starszy robot po ustawieniu suszarki na pranie lub przestawieniu paru krzeseł od razu myślał, że jest w zupełnie innym miejscu i tworzył mapę od początku. Tutaj to się nie zdarza. Za nawigowanie w pomieszczeniu i tworzenie map odpowiadają czujniki LDS (LiDAR – czujnik laserowy). Za unikanie kolizji z przedmiotami, ich omijanie i unikanie przypadkowych zaklinowań odpowiada system dwóch kamer vSLAM i ToF. Są też dodatkowe czujniki dbające bardziej o bezpieczeństwo samego robota niż o sprzątanie. Są to

    • Czujnik klifu – czyli wykrywacz schodów
    • Czujnik kolizji
    • Czujnik przyspieszenia
    • Czujnik radarowy
    • Czujnik ściany
    • Czujnik śmietnika
    • Czujnik spadania

    Postęp technologii w robotach sprzątających jest ogromny, więc trochę szkoda, że mopowanie w modelu Ultra zostało potraktowane nieco po macoszemu (brak wibracji, konieczność samodzielnego namaczania mopa, mały pojemnik na wodę, mop się nie podnosi na dywanach). Teraz mop to przecież jedna z najważniejszych funkcji w automatycznych odkurzaczach.

    Testowy Xiaomi przez parę tygodni testów tylko raz zaplątał się w kabel – ale było to kabel niemal niewidoczny i cienki. To bardzo ważne w mieszkaniach, gdzie różnych przewodów jest na ziemi sporo i nie planujemy ich specjalnie usuwać przez automatycznym sprzątaniem. Gdy wychodzimy z domu na dłużej to warto planować podwójny przejazd robota, aby sprzątanie było jeszcze dokładniejsze – to informacja dla prawdziwych pedantów walczących z paprochami na podłodze. Nie testowałem odkurzania dywanów, ale chyba coraz mniej osób z nich korzysta – to są jednak bardzo duże siedliska kurzu i innych niezbyt zdrowych małych organizmów. Odkurzacz ma duże koła i potrafi wjechać na przeszkody o wysokości do 2 cm.

    Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra

    Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra

    Zalety Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra Set:

    • Dobrze sprząta
    • Sprawnie mopuje w miarę czyste powierzchnie
    • Jest ładny
    • Jest cichy
    • Automatycznie się czyści z kurzu
    • Dobrze działa aplikacja
    • Odkurzacz bardzo dobrze omija przeszkody
    • Odkurzacz bardzo dobrze tworzy mapy pomieszczeń

    Wady Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra Set:

    • Cena
    • Błyszcząca powierzchnia bardzo się kurzy
    • Trzeba dokupować „firmowe” worki na kurz do stacji dokującej
    • Odkurzacz ze stacją jest spory
    • Mop nie wibruje
    • Mop sam słabo się namacza
    • Stacja dokująca nie obsługuje systemu do mopowania
    • Zbiornik na wodę nie jest duży
    • Słaba integracja z Asystentem Google
    • Duża stacja dokująca

    Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra

    Czy warto go kupić, jak mamy zwykły lub ręczny odkurzacz?

    Jeśli od dłuższego czasu zastanawiamy się nad zakupem odkurzacza robota to warto przestać się zastanawiać. Nawet, gdy mamy wypasione wodne tęczowe odkurzacze i ręczne Dysony za grube tysiące to odkurzacz automatyczny jest dla fanów czystości mieszkania i domu gadżetem niezbędnym. To jest tak przydatne urządzenie jak pralka i zmywarka. Oczywiście dotyczy to nie tylko największych fanów sprzątania – taki odkurzacz jest genialny także dla największych leniuchów. Gdy się coś rozsypie lub kurz już nawet nam będzie przeszkadzał to Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra ogranie to sam, nawet gdy nie będzie nas przez chwilę w domu. Nie spodziewajmy się jednak, że robot wyczyści naprawdę mocno zaplamioną podłogę lub rozbity słoik z dżemem – to musimy zrobić już sami.

    Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra

    Czy warto go kupić, jeśli mamy robota odkurzającego poprzedniej generacji?

    Mam złe wiadomości dla użytkowników pierwszych automatycznych odkurzaczy – robotów i to nawet tych już z mopami. Postęp technologiczny w tej branży jest ogromny. Mój stary robot w swój ulubiony fotel biurowy potrafi walić głową po 10 razy zanim go ominie. Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra to zupełnie inna klasa sprzętu. Warto się więc poważnie zastanowić nad zakupem nowego odkurzacza – stary możemy oddać rodzinie, sprzedać znajomym lub wykorzystać np. w domku na działce. Także stacja dokująca, choć kosztuje całkiem sporo, wbrew moim przewidywaniom jest udanym uzupełnieniem samego robota. Automatyczne sprzątanie jest dzięki temu jeszcze bardziej automatyczne i jeszcze bardziej sterylne.

    Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra

    Konkurencja:

    Przed zakupem robota warto zapoznać się z czytelnym rankingiem odkurzaczy na stronie:

    https://bezprzeplacania.pl/ranking-robotow-sprzatajacych-top-20/

    • Roborock S7 MaxV Ultra
    • Roborock Q7 Max+
    • Xiaomi Mi Robot Vacuum Mop Pro
    • Roborock S5 MAX
    • Roborock S6 MaxV
    • Xiaomi Mi Robot Vacuum Mop 2 Lite
    • Roborock S7
    • Xiaomi Mi Robot Vacuum Mop Essential
    • Roborock S7 MaxV
    • Dreame Bot W10

    Mi Robot Vacuum-Mop 2 Ultra

  • Huawei MateBook 16s – test

    Huawei MateBook 16s – test

    Huawei MateBook 16s to laptop dla zaawansowanych i wymagających użytkowników. O ile rozmiary i wygląd są bardzo podobne do testowanego niedawno Huawei MateBook D 16, to wyposażenie i cena różnią się już znacząco. D 16 jest dostępny w różnych konfiguracjach w cenach od 3299 zł do 4999 zł, natomiast 16s został wyceniony na 7499 zł, a w zamian oferuje ekran dotykowy o wyższej rozdzielczości i proporcjach 3:2. Ma też pojemniejsza baterię i 1TB dostępnej przestrzeni dyskowej - D 16 ma maksymalnie 512 GB, czyli połowę. Mniejszych różnic jest więcej i postaram się je wszystkie omówić poniżej. Nie ulega jednak wątpliwości, że Huawei MateBook 16s to sprzęt do wygodnej pracy, nawet w wymagających programach.

    Główne wady i zalety Huawei MateBook 16s

    Zalety Huawei MateBook 16s:

    • Najwyższa jakość wykonania obudowy
    • Głośniki oferujące wysoką jakość i głośność – znacznie lepsze niż w MateBook D 16
    • Ogromny, precyzyjny touchpad, podświetlana klawiatura
    • Czytnik linii papilarnych w przycisku zasilania od razu loguje użytkownika do pulpitu
    • Dotykowy ekran o przekątnej 16 cali, proporcjach 3:2 i rozdzielczości 2520x1680 pikseli
    • Mocna specyfikacja i dobra wydajność – kilkanaście procent lepsza niż w MateBook D 16
    • USB C obsługuje Thunderbolt 4
    • WiFi 6E z poprawiony zasięgiem  technologii Huawei Metaline
    • Wysokiej jakości kamera i mikrofony do wideorozmów
    • Bateria 84 Wh i ponad 9 godzin czasu działania na baterii
    • Ładowarka USB C o mocy 90W w zestawie
    • Może spełniać rolę głównego komputera do pracy nawet w wymagających zastosowaniach

    Wady Huawei MateBook 16s:

    • Cięższy od D 16 o 0,3 kg – waży 1,99 kg
    • Błyszczący ekran gorzej spisuje się w bezpośrednim świetle słonecznym
    • Zrezygnowano z bloku numerycznego klawiatury
    • Nie można rozbudować 16 GB RAM do większej pojemności
    • Brak czytnika kart pamięci i gniazda Ethernet
    • Integracje ze smartfonem i funkcje AI Search wymagają pozostania w ekosystemie Huawei
    • Brak fizycznej zasłony przedniej kamery

    Huawei MateBook 16s

    Jak oceniamy design? – ocena 5

    W przypadku designu są zarówno wyraźne podobieństwa jak i różnice względem MateBook D 16. Bardzo podobna jest obudowa – całą wykonana z aluminium, zarówno klapa, spód, jak i wnętrze laptopa. Jest też identyczny przycisk zasilania z czytnikiem linii papilarnych, który skanuje palec już przy pierwszym wciśnięciu i automatycznie loguje użytkownika prosto do pulpitu 10 sekund później.

    Konstrukcja klawiatury i mechanizm klawiszy jest dokładnie taki sam jak w innych komputerach Huawei, które testowałem. Klawiatura ma 3 poziomy podświetlenia i oferuje standardowy poziom ergonomii dla konstrukcji wyspowej o niewielkim skoku klawiszy. Pierwszą zmianą w konstrukcji jest zrezygnowanie z bloku numerycznego w klawiaturze. Dodatkowe miejsce po bokach klawiatury Huawei wykorzystał na umieszczenie sporych rozmiarów głośników, które grają do góry, a nie w stronę stołu jak w modelu D 16. W efekcie 16s oferuje znacznie lepszą jakość dźwięku i wyższą maksymalną głośność. Jest to poziom bardziej odpowiadający przenośnemu głośnikowi Bluetooth niż typowemu laptopowi. Podczas oglądania filmów nie przekraczałem 50% głośności.

    Drugą różnicą, wynikającą z proporcji 3:2 wyświetlacza, zamiast 16:10 jest dużo więcej miejsca na touchpad. Ten jest naprawdę dużych rozmiarów 140 x 90 mm – zyskał po 2 cm w każdą stronę względem MateBook D 16. Pozwala to na jeszcze wygodniejsza pracę. Chociaż na co dzień cenię klawiaturę numeryczną, bez wahania wybrałbym dużo lepsze głośniki i większy touchpad w Huawei MateBook 16s.

    Zestaw gniazd na pierwszy rzut oka pozostał bez zmian: na lewej krawędzi są dwa złącza USB C, pełnowymiarowe HDMI, oraz złącze słuchawkowe i mikrofonu w jednym, a na prawej krawędzi dwa klasyczne złącza USB A w standardzie USB 3.2 Gen1. Tym razem jednak producent jasno oznaczył, że jedno z gniazd USB C obsługuje Thunderbolt 4. Otwiera to drogę do podłączenia najbardziej wymagających akcesoriów zewnętrznych, takich jak dodatkowa karta graficzna. W dalszym ciągu nie ma jednak czytnika kart pamięci ani gniazda Ethernet.

    Z powodu bardziej kwadratowych proporcji 3:2 Huawei MateBook 16s jest cięższy i waży 1,99 kg, zamiast 1,7 kg jak miało to miejsce w przypadku Huawei MateBook D 16. Za to jest o pół centymetra węższy – jego grubość to 17,8 mm.

    Huawei MateBook 16s

    Co sądzimy o wyświetlaczu? – ocena 5-

    Wyświetlacz to najważniejsza cecha Huawei MateBook 16s. Po pierwsze ma wysoką rozdzielczość 2520 × 1 680 pikseli i proporcje 3:2. Daje to więcej przestrzeni roboczej w pionie i pozwala łatwiej zmieścić na ekranie to nad czym pracujemy. Zwłaszcza jeśli program ma np. okno do podglądu wideo i poniżej timeline oraz inne narzędzia. Połączenie 16 cali przekątnej z proporcjami 3:2 daje wyjątkowo duży komfort pracy jak na laptopa. Po drugie jest to ekran dotykowy i w całości przykryty szkłem do samej krawędzi klapy. Pozwala to łączyć precyzję touchpada i klawiatury, z szybkością dotknięcia bezpośrednio na ekranie.

    Producent informuje, że wyświetlacz ma 100% pokrycia sRGB oraz wyższy kontrast 1500:1. Trzeba jednak pamiętać, że jest to ekran z gładkim szkłem. Poprawia to nasycenie kolorów i wspomniany kontrast, ale podczas pracy w słońcu refleksy światła mogą stanowić istotną przeszkodę. Za to podczas pracy w pomieszczeniach nie mam do niego żadnych istotnych uwag.

    Huawei MateBook 16s

    Specyfikacja – ocena 5

    Huawei MateBook 16s jest wyposażony w ten sam procesor i tyle samo RAM, co najbogatsza wersja D 16, ma jednak dwa razy większy dysk SSD. Wyniki benchmarków są też zauważalnie wyższe – o około 13 do 18% dla sumy wszystkich rdzeni, mimo zastosowania tego samego procesora i większych upałów w trakcie przeprowadzania benchmarków. Być może w tym modelu Huawei zastosował wydajniejsze chłodzenie.

    Specyfikacja:

    • Procesor Intel i7 12700H – 14 rdzeni (6 wydajnościowych i 8 energooszczędnych), 20 wątków, z maksymalnym zegarem Turbo wynoszącym 4,7 GHz
    • 16 GB RAM LPDDR4x
    • 1 TB PCIe SSD
    • Bluetooth 5.1
    • WiFi 6E z antenami 2X2 MIMO w technologii Huawei Metaline antenna
    • Przednia kamera 1080p
    • Windows 11 Home 64

    Wyniki benchmarków dla Huawei MateBook 16s:

    • Cinebench R23 – 13738 dla wszystkich wątków, 1819 dla jednego rdzenia
    • Geekbench 5 – 12984 dla wszystkich wątków, 1778 dla jednego rdzenia
    • Geekbench 5 OpenCL – 20442
    • Sekwencyjny odczyt z dysku – 3516 MB/s
    • Sekwencyjny zapis na dysku – 2906 MB/s

    Na uwagę zasługuje także kamera o rozdzielczości 1080p, które oferuje dobrą jakość obrazu, wspierana przez również dobrze działające mikrofony. W Huawei MateBook 16s znalazła się także usprawniona antena WiFi w technologii Huawei Metaline. Ponownie udało się osiągnąć wyniki kilkukrotnie lepsze niż w przypadku smartfonów czy standardowego laptopa. Sprzyja to łączeniu się z siecią na konferencjach, w hotelach i wszędzie tam gdzie sygnał jest słaby, a zakłócenia duże. Uważam to za istotną cechę obu testowanych urządzeń, zarówno w Huawei MateBook 16s jak i Huawei MateBook D 16.

     

     

    System operacyjny– ocena 5-

    Huawei MateBook 16s działa pod kontrolą systemu Windows 11 Home 64. Standardowy system Windows został wzbogacony o funkcje ekosystemu Huawei Super Device. Pozwala ona w łatwy sposób połączyć smartfon z laptopem bezprzewodowo, tak aby był widoczny w systemie jako dodatkowy dysk. Można też wyświetlić ekran smartfonu na wyświetlaczu laptopa, podłączyć tablet Huawei i wykorzystać go jako dodatkowy ekran. Możliwe jest także przeszukiwanie wszystkich używanych urządzeń Huawei jednocześnie z jednego pola wyszukiwania. Inne akcesoria, takie jak bezprzewodowe słuchawki są automatycznie wykrywane i proponowane jest ich sparowanie. Wymaga to jednak korzystania z urządzeń Huawei. Osobiście wolałbym aby funkcja była dostępna dla wszystkich urządzeń z Androidem, choć rozumiem, że niektóre integracje wymagają dodatkowych funkcji zaszytych w nakładce systemowej EMUI. Sam jednak nie mógłbym z tych funkcji korzystać, bo nie mam innych sprzętów Huawei.

    Huawei MateBook 16s

    Jak długo działa bateria? – ocena 4+

    Huawei MateBook 16s ma najpojemniejszą baterię ze wszystkich 16 calowych modeli – 84Wh. W teście odtwarzania wideo z YouTube z jasnością ekranu ustawioną na 50%, przełożyło się to na 9 godzin działania. To całkiem dobry wynik, sugerujący, że na Huawei MateBook 16s można komfortowo pracować przez cały dzień bez ładowarki, o ile wykonujemy biurową, nie obciążającą zbyt mocno pracę. Obciążenie procesora podczas edycji wideo na pewno ten czas skróci znacząco.

    Wraz z komputerem otrzymujemy 90W ładowarkę z kablem USB C. Oznacza to, że możemy zarówno wykorzystać ładowarkę laptopa do naładowania swojego telefonu, jak i dowolną inna ładowarkę USB C do naładowania laptopa. Trzeba tylko pamiętać, że większość ładowarek do telefonów nie oferuje 90W i będą potrzebowały więcej czasu na naładowanie laptopa do pełna, niż dedykowana fabryczna ładowarka.

    Huawei MateBook 16s

    Nasza finalna ocena

    Już 16 calowy D 16 dobrze się spisywał podczas codziennej pracy. Recenzowany MateBook 16s zapewnił jeszcze większy komfort, oferując proporcje ekranu 3:2, które pozwalają zmieścić jeszcze więcej na ekranie. Dodatkowo ekran w 16s jest dotykowy. Oferuje też znacznie lepsze głośniki i dużo większy touchpad. Mimo zastosowania tego samego procesora, wydajność też okazała się o kilkanaście procent lepsza. Pojawiło się także wsparcie dla standardu Thunderbolt 4.

    Wiele elementów, które mi się podobały, takie jak przycisk zasilania z czytnikiem linii papilarnych, dobrej jakości obudowa i ładowarka USB C pozostały takie same. Niestety taki sam pozostał też brak czytnika kart pamięci i gniazda Ethernet, które byłby dobrym towarzystwem dla bardziej profesjonalnych proporcji 3:2.

    Dla części użytkowników wadą może być większa o 0,3 kg waga oraz błyszczący ekran, którego refleksy mogą utrudniać pracę na świeżym powietrzu, w bezpośrednim świetle słonecznym. Pewnym ograniczeniem jest też brak możliwości rozbudowy pamięci RAM powyżej 16 GB.

    Mając to na uwadze, MateBook 16s jest dobrym narzędziem pracy dla wymagających użytkowników. Oferuje wystarczającą wydajność nawet dla wymagających zadań, a połączenie wysokiej rozdzielczości ekranu z proporcjami 3:2 i przekątną 16 cali daje optymalne warunki nawet dla obsługi założonych programów. 16s mogę zdecydowanie polecić każdemu, kto potrzebuje wygodnego i wydajnego narzędzia do pracy, gdy przestrzeń robocza jest istotniejsza od ultramobilności. Jeśli nie potrzebujemy dotykowego ekranu, ani proporcji 3:2 i wolelibyśmy matową powłokę wyświetlacza D 16 może okazać się lepszym i tańszym o 2500 zł wyborem, ale też z mniejszym o połowę dyskiem, i trochę niższa wydajnością.

    Uwielbiamy: proporcje 3:2 i jakość brzmienia wbudowanych głośników

    Nie lubimy: braku czytnika kart pamięci

    Dla kogo jest Huawei MateBook 16s:

    • Dla osób potrzebujących naprawdę dużej powierzchni roboczej
    • Dla ceniących dobre brzmienie wbudowanych głośników
    • Dla ceniących wygodę dotykowego ekranu
    • Dla osób chcących wejść w ekosystem Huawei

    Dla kogo nie jest Huawei MateBook 16s:

    • Nie dla osób szukających maksymalnie mobilnego, lekkiego i niedużego laptopa
    • Nie dla tych, którzy nie lubią błyszczącego ekranu i dużo pracują na świeżym powietrzu
    • Nie dla osób potrzebujących gniazda Ethernet albo czytnika kart pamięci i nie chcących korzystać z przejściówek

    Alternatywy dla Huawei MateBook 16s:

  • Motorola moto G82 5G

    Motorola moto G82 5G to średniopółkowy model wyceniony na 1599 zł. Wyróżnia się 6,6 calowym ekranem AMOLED FHD+ z odświeżaniem 120 Hz, oraz głównym aparatem o rozdzielczości 50 megapikseli, ze stabilizacją optyczna. W ostatnich modelach Motoroli OIS nie był powszechnie stosowany, więc jest to miła odmiana. Są też głośniki stereo.

    Pierwsze testy sugerują około 18 godzin odtwarzania wideo z sieci na jednym ładowaniu. Zwrócił tez moją uwagę zupełny brak throttlingu – nawet w upały wynik benchmarku Antutu nie różni się od tego co uzyskał telefon po schłodzeniu. Snapdragon 695 pozwolił uzyskać 408 tysięcy punktów w benchmarku Antutu.

    Potrzebujemy teraz czasu aby dokładnie sprawdzić możliwości aparatu i potwierdzić pierwsze wrażenia dotyczące czasu działania na baterii. Od tych elementów będzie zależna nasza rekomendacją dotycząca Motorola moto G82 5G. Pierwsze wrażenie jest obiecujące.

  • Xiaomi Smart Band 7

    Xiaomi Smart Band jest wyjątkowo lubianą i popularną opaską na polskim rynku. Xiaomi trafił tutaj akurat w przecięcie niewygórowanej ceny, wystarczającej funkcjonalności i wygodnej formy. Siódma edycja opaski wprowadza kolejne zmiany, ale bez rewolucji. To nadal produkt zbliżony do tego co oferował poprzedni model. Najważniejszą zmianą jest większy ekran. W nowszym modelu ma przekątną 1,62 cala i jest o 25% większy. Przekłada się to na bardziej czytelne powiadomienia i elementy interfejsu. Jeśli dotąd litery w powiadomieniach były dla Was zbyt małe, to Xiaomi Smart Band 7 przynosi tutaj istotną poprawę. Rozdzielczość wyświetlacza to 490 x 192 pikseli.

    Producent informuje, że większa bateria o pojemności 180 mAh ma starczyć na 15 dni umiarkowanego lub 9 dni intensywnego użytkowania. Sprawdzimy to w trakcie testów. Rozbudowane zostały także tryby sportowe, pojawił się ciągły pomiar tlenu we krwi wraz z możliwością ustawienia powiadomienia o zbyt niskim nasyceniu. Pojawiło się też więcej statystyk dla sportowców.

    Odniosłem wrażenie, że nowa opaska działa zauważalnie płynniej, niż jej 6 wersja, a interfejs jest też nowocześniejszy. Niestety w dalszym ciągu nie ma opcji wyboru Smart Band z wbudowanym systemem lokalizacji – lokalizacja nadal pobierana jest ze smartfonu.

    Cena opaski pozostała bez zmian względem poprzednika i nadal wynosi 249 zł, choć w promocji na start można ją było "wyrwać" za 199 zł.

    Xiaomi Smart Band 7

    Xiaomi Smart Band 7

    Xiaomi Smart Band 7

    Xiaomi Smart Band 7

    Xiaomi Smart Band 7

    Xiaomi Smart Band 7

  • Amazfit T-Rex 2

    Amazfit T-Rex 2 – test

    Amazfit T-Rex 2 to najwyższy model zegarka sportowego oferowanego obecnie przez tego producenta. T-Rex 2 chwali się odpornością na najtrudniejsze warunki, ekranem AMOLED i długim czasem działania na baterii. W tym segmencie szczególną uwagę zwraca wielosystemowy, dwuzakresowy system lokalizacji. Przetestowałem zegarek podczas urlopu nosząc go jednocześnie z zegarkiem Garmin Fenix 6X sapphireAmazfit T-Rex 2 zrobił na mnie dobre wrażenie, szczególnie tam gdzie spodziewałem się problemów, czyli w optymalizacji systemu i aplikacji mobilnej. Jednak cena 1199 zł powoduje, że należy dokładnie rozważyć wszystkie za i przeciw.

    Główne wady i zalety Amazfit T-Rex 2

    Zalety Amazfit T-Rex 2:

    • Konstrukcja odporna na warunki zewnętrzne
    • Lekki
    • Obsługa 4 przyciskami pozwala zrezygnować z dotyku, gdy nie jest akurat wygodny
    • Wysokiej klasy ekran AMOLED
    • Najnowszy wielosystemowy, dwuzakresowy system lokalizacji o wysokiej precyzji
    • Dobry czas pracy na baterii
    • Bezproblemowa aplikacja Zepp i optymalizacja Zepp OS
    • Jest eksport śladu w postaci pliku GPX
    • Atrakcyjne tarcze zegara
    • Bardziej dopracowany od innych zegarków mniej popularnych producentów

    Wady Amazfit T-Rex 2:

    • Brak płatności zbliżeniowych
    • Brak możliwości odtwarzania muzyki z zegarka
    • Brak rozmów głosowych po Bluetooth
    • Nieprecyzyjny pomiar tętna, zwłaszcza maksymalnego
    • Ubogi ekosystem opcjonalnych aplikacji
    • Brak ładowania bezprzewodowego
    • Stosunkowo wysoka cena 1199 zł

    Amazfit T-Rex 2

    Jak oceniamy design? – ocena 4+

    Amazfit w przypadku T-Rex 2 postawił zdecydowanie na design kojarzący się z outdoorem, sportem i przetrwaniem. Najbliżej mu do estetyki Casio G-Shock. W przypadku Garmina wyglądem przypomina serię Instinct. Cała obudowa Amazfit T-Rex 2 jest wykonana z tworzywa, z metalową nakładką na krawędź koperty dookoła wyświetlacza. Taka konstrukcja pozwoliła osiągnąć niską wagę wynoszącą 66 gramów.

    Amazfit podaje całą listę parametrów, które może wytrzymać zegarek: zakres temperatur od +70 do -40 stopni Celsjusza, zamrożenie w lodzie, 240h test wilgoci, 96h test spryskiwania słoną wodą, zanurzenie do 100 metrów, czyli wodoodporność 10 ATM, Mówiąc krótko Amazfit T-Rex 2 niczego się nie boi i nie musimy go zdejmować do pływania i innych, nawet ekstremalnych aktywności. Faktycznie po 2 tygodniach urlopu i wielu godzinach spędzonych na dworze nie zauważyłem żadnych śladów na kopercie i szkle przykrywającym ekran.

    Dużym plusem Amazfit T-Rex 2 jest to, że ma 4 przyciski, podczas gdy większość zegarków ma jedynie dwa – np. Mobvoi, Huawei, Samsung i Xiaomi. Dzięki temu przyciski zostały czytelnie podzielone pomiędzy przewijanie w górę i w dół, potwierdzenie wyboru i przycisk wstecz. W efekcie Amazfit T-Rex 2 można obsłużyć niemal wyłącznie przyciskami, co w niektórych scenariuszach jest o wiele wygodniejsze – rękawiczki i woda utrudniają obsługę ekranu dotykowego. Często też w czasie np. jazdy na rowerze łatwiej wcisnąć przycisk niż precyzyjnie obsługiwać ekran dotykowy.

    Pasek zegarka jest także wykonany z tworzywa, co zapewnia odporność na wilgoć. Jego kształt został tak zaprojektowany aby oferował możliwie dużo wentylacji, co jest niewątpliwym plusem. Jednak poza wentylacją i pewnym trzymaniem się ręki pasek Amazfit T-Rex 2 nie oferuje żadnych dodatkowych walorów, w tym estetycznych. Producent podaje, że ma on standardowy sposób montażu i 22 mm szerokości i być może tak jest wewnątrz, gdzie jest mocowany. Z zewnątrz jednak pasek ma 25 mm szerokości, szczelnie obejmuje swoją konstrukcją kopertę zegarka i nie widzę łatwego sposobu by go zdemontować.

    Amazfit T-Rex 2

    Co sądzimy o wyświetlaczu? – ocena 6

    W przypadku Amazfit T-Rex 2 mamy do czynienia z ekranem AMOLED o przekątnej 1,39 cala, rozdzielczości 454 x 454 pikseli i deklarowanej maksymalnej jasności 1000 nitów.

    Wyświetlacz jest czytelny w niemal każdych warunkach, oferuje dobre kąty widzenia, wysoki kontrast i nasycone kolory. Sprawia, że interfejs jest czytelny, a tarcze zegara wyglądają atrakcyjnie. Wśród zegarków z ekranem AMOLED nie znajdziemy nic wyraźnie lepszego.

    Jedynym minusem ekranu AMOLED jest jego zużycie energii – tryb zawsze włączonego ekranu znacząco skraca czas działania. Tu alternatywą są zegarki sportowe z ekranami transreflektywnymi, które mogą być zawsze włączone i stają się tym czytelniejsze im ostrzejsze światło na nie pada. Za to oferują niższą rozdzielczość i najwyżej kilkadziesiąt dostępnych odcieni kolorów (lub są po prostu-czarno-białe).

    Amazfit T-Rex 2

    Specyfikacja i system operacyjny – 4-

    Amazfit T-Rex 2 jest typowym zegarkiem sportowym, z własnym systemem operacyjnym Zepp OS, który podobnie jak w przypadku zegarków Huawei czy Xiaomi oferuje zalety optymalizacji i skrojenia na miarę, w zamian narzuconych ograniczeń dla użytkownika i twórców aplikacji, którzy muszą tworzyć na daną platformę.

    Zegarek oferuje monitorowanie tętna, snu, oddechu podczas snu (funkcja beta), stresu i natlenienia krwi. Ma wbudowane przeszło 150 trybów sportowych, może automatycznie wykrywać podstawowe aktywności sportowe: chodzenie, chodzenie na bieżni mechanicznej, bieganie, także na bieżni i w plenerze, jazdę na rowerze, pływanie, trenażer eliptyczny bądź wioślarski.

    Najważniejszy plusem dla osób trenujących na wolnym powietrzu jest wielosystemowy (5 systemów), dwuzakresowy system lokalizacji, czyli najnowocześniejszy, najdokładniejszy jego wariant. Powinien zaoferować najwyższą dokładność pomiaru, szczególnie w momentach, gdy zasięg GPS bywa słaby, na przykład w gęstym lesie, czy pomiędzy wysokimi budynkami w mieście. Zarejestrowałem 24 km trasę rowerową na Garmin Fenix 6X sapphire, który ma starszej generacji GPS oraz na Amazfit T-Rex 2. Różnica zarejestrowanej odległości była niewielka – poniżej 1,5%, ale po powiększeniu śladu GPS na mapie faktycznie to Amazfit T-Rex 2 okazał się wierniejszy przebytej trasie, z mniejszą liczbą odchyleń.

    W przypadku pomiarów snu w większości przypadków oba zegarki prezentowały zbliżoną wartość, ale były przypadki, gdy według Amazfit T-Rex 2 spałem znacznie dłużej niż według Garmina.

    Amazfit T-Rex 2

    Jedyna moja uwaga dotyczy pomiarów tętna. Podczas gdy Garmin wyliczył mi średnie tętno na 105 uderzeń na minutę, Amazfit stwierdził, że miałem je 111 BPM, a to za sprawą wyższego maksymalnego tętna, które sięgnęło 182 BPM, a Garmin zarejestrował maksymalnie 132 BMP i ta wartość był zdecydowanie bliższa prawdy – to była rodzinna, spokojna wycieczka. Aby osiągnąć 182 uderzenia na minutę musiałbym dać z siebie o wiele więcej. Być może producent skoryguje to w przyszłej aktualizacji – trudno powiedzieć.

    Szkoda, że Amazfit T-Rex 2 nie jest zgodny z zewnętrznymi czujnikami. Nie można więc podłączyć do niego ani pomiaru mocy w rowerze, ani alternatywnego sposobu pomiaru tętna, jakim byłby pas piersiowy.

    Zegarek ma też opracowany przez Amazfit algorytm wyliczający współczynnik PAI – jest to ogólny współczynnik naszej aktywności, który sumuje wszystko, od wchodzenia po schodach i zabawy z psem, aż po treningi i przedstawia w ujęciu tygodniowym. Ideałem jest osiągnięcie 100 punktów PAI, co ma znacząco poprawić nasze zdrowie i samopoczucie. Na pewno ujęcie tego jedną liczbą jest przyjazne dla użytkownika.

    Producent obiecuje, że ma pojawić się aktualizacja, która doda do zegarka dodatkowe opcje nawigacji GPS – możliwość wgrania śladu GPS i nawigowania po nim, czy powrotu dokładnie po przebytym śladzie. Na chwilę obecną powrót do miejsca startu obejmuje tylko poruszanie się w linii prostej.

    Amazfit T-Rex 2

    Przechodząc do funkcji smart – zegarek odbiera i czytelnie prezentuje powiadomienia. Pozwala na nie odpowiadać za pomocą listy gotowych odpowiedzi oraz emotikon. Nie ma jednak możliwości odpowiadania w sposób swobodny. Tym nie różni się od zegarków Xiaomi czy Huawei. Różni się za to niestety tym, że nie ma wbudowanego mikrofonu i nie umożliwia prowadzenia rozmów głosowych z zegarka. To dość powszechnie dostępna i całkiem przydatna dla mnie funkcja, zajedziemy ją nawet w kosztującym 599 zł Huawei Watch Fit 2. Być może jest to cena jaką trzeba zapłacić za podwyższoną odporność zegarka Amazfit T-Rex 2, ale szczerze mówiąc znacznie częściej dobieram połączenia na zegarku mając zajęte ręce, niż nurkuję na 100 metrów czy przebywam w temperaturze -40 stopni.

    Zegarek pokazuje czasy wschodów i zachodów słońca, fazy księżyca, pływy, pozwala śledzić cykl menstruacyjny, a także wyzwolić zdalnie migawkę aparatu w smartfonie. Jeśli chcemy więcej to sięgamy do sklepu z aplikacjami gdzie znajdziemy 18 pozycji. Jest tu kalkulator, pomoc przy myciu zębów czy kalkulator BMI. Najprzydatniejsza jest moim zdaniem aplikacja pozwalająca zmienić zegarek w pilota do kamer GoPro – możemy zmieniać z odległości tryby pracy, uruchamiać i zatrzymywać nagrywanie. Producent obiecuje, że pracuje nad tym, aby aplikacji było więcej, ale osobiście mam tutaj przeczucie, że na zbyt wiele nie należy się nastawiać.

    Największymi brakami Amazfit T-Rex 2 poza brakiem rozmów głosowych, jest brak wsparcia dla płatności zbliżeniowych i brak możliwości odtwarzania muzyki wprost z zegarka.

    Pozytywnie zaskoczyła mnie aplikacja Zepp, służącą do sparowania zegarka ze smartfonem. Nie jest przesadnie rozbudowana, ale dobrze spełnia swoją funkcję. Nie napotkałem żadnych problemów z powiadomieniami czy stabilnością jej działania. Ma też przejrzysty układ i pozwala ustawić opcje zegarka wprost z telefonu, w tym takie jak jasność ekranu, czy wibracje w zegarku. Umożliwia też eksport zapisanej trasy do pliku GPX, co otwiera drogę do zaimportowania jej do innego serwisu czy urządzenia.

    Amazfit T-Rex 2   Amazfit T-Rex 2

    Amazfit T-Rex 2

    Jak długo działa bateria? – ocena 4+

    Amazfit T-Rex 2 ma baterię pojemności 500 mAh, co jest dużą wartością. Producent przedstawia szczegółowe czasy działania dla różnych scenariuszy. W trybie oszczędzania energii czas działania ma dochodzić do 45 dni, 24 dni to typowe użytkowanie, a 10 dni to użytkowanie intensywne. GPS może pracować od 58 godzin w trybie oszczędzania energii, przez 26 godzin w trybie precyzyjnego pomiaru, aż do 10 godzin w temperaturze -30 stopni.

    W moim wypadku, ze wszystkimi pomiarami tętna i natlenienia krwi ustawionymi na najwyższą częstotliwość zegarek wytrzymał 8 – 9 dni. Nie jest to zły wynik, ale są zegarki, które działają jednak dłużej.

    Aby zegarek naładować trzeba użyć specjalnego kabla z magnetyczną końcówką. Bez niego się nie uda – zegarek nie obsługuje ładowania bezprzewodowego.

    Amazfit T-Rex 2

    Nasza finalna ocena

    Zegarek Amazfit T-Rex 2 zrobił na mnie dobre wrażenie. Ma świetny ekran, wygodą obsługę 4 przyciskami, której nie oferuje większość smartwatch’y na rynku, działa wystarczająco długo na baterii i ma najnowszy i najdokładniejszy system lokalizacji. Dodatkowo zarówno aplikacja Zepp, jak i Zepp OS nie sprawiały mi problemów w konfiguracji. Moim zdaniem jest tutaj o klasę lepiej niż w przypadku Mobvoi TicWatch. To co ma robić Amazfit T-Rex 2 robi dobrze i jedynie pomiar tętna był zawyżony – to jedyna uwaga do funkcji które są.

    Dłuższa lista obejmuje rzeczy, których nie ma. Zabrakło płatności zbliżeniowych, odtwarzania muzyki z wbudowanej pamięci i rozmów głosowych po Bluetooth, które obsługuje cała gama zegarków konkurencji. Nie ma też wsparcia dla zewnętrznych czujników, które będzie bez problemu obsługiwał Garmin. Tutaj należy postawić sobie pytanie czy Amazfit T-Rex 2 jest wart 1199 zł?

    Moim zdaniem najbliższym funkcjonalnie konkurentem jest Huawei Watch GT Runner, który co prawda nie ma 4 przycisków, ale za to ma rozmowy głosowe i choć został na premierę wyceniony na 1299 zł, można go dzisiaj dostać w dużych sklepach z elektroniką za 799 zł. Moim zdaniem ten przedział cenowy jest dla obu tych zegarków bardziej odpowiedni. Za wyższą kwotę poszedłbym w kierunku zegarków wspierających cały ekosystem czujników i akcesoriów.

    Uwielbiamy: najnowszy system lokalizacji - wielosystemowy, dwuzakresowy

    Nie lubimy: braku rozmów głosowych i muzyki

    Dla kogo jest Amazfit T-Rex 2:

    • Dla poszukujących sportowej estetyki G-Shock
    • Dla potrzebujących najdokładniejszej lokalizacji w każdych warunkach
    • Dla osób aktywnych, kładących nacisk na czas spędzony na powietrzu

    Dla kogo nie jest Amazfit T-Rex 2:

    • Nie dla osób potrzebujących płatności zbliżeniowych i muzyki
    • Nie dla osób chcących odbierać połączenia głosowe na zegarku
    • Nie dla tych, którzy szukają dokładnego pomiaru tętna podczas wysiłku

    Alternatywy dla Huawei Watch Fit 2:

  • Rozpoczynamy testy zegarka sportowego i outdoorowego Amazfit T-Rex 2.

    Amazfit T-Rex 2 to trzecie urządzenie serii T-Rex w portfolio Amazfit i najbardziej zaawansowany model w ofercie producenta. Może się pochwalić wodoszczelnością do 100 metrów i 10 ATM, oraz systemem lokalizacji działającym w oparciu 5 systemów satelitarnych w dwóch pasmach.  Wrażenie robi także deklarowany przez producenta czas działania na baterii, wynoszący 24 dni i ponad 150 trybów sportowych.

    Amazfit T-Rex 2 został przez producenta wyceniony na 1199 zł. W porównaniu do typowo sportowych zegarków Huawei i Xiaomi, to nie jest to mała kwota i z pewnością nie konkuruje wyłącznie ceną. Z drugiej strony zegarki Garmin mogą kosztować nawet 4 razy więcej, a na rynku dopiero pojawiają się pierwsze modele obsługujące 2-zakresowy i 5-systemowy GNSS. W czasie testów w pierwszej kolejności będę chciał sprawdzić deklaracje producenta co do czasu działania na baterii oraz dokładność zapisu śladu GPS w porównaniu do zegarka Garmin Fenix 6X Sapphire, którego używam na co dzień.

    Design Amazfit T-Rex 2 sugeruje, że ten zegarek żadnych warunków się nie boi. Być może i to uda się sprawdzić w czasie letniego urlopu.

  • Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Smartfony szturmem wyparły klasyczne aparaty fotograficzne z rynku. Wygrała wygoda i łatwość użycia telefonu. Fotografowanie klasycznym aparatem jest spychane coraz bardziej w kierunku wąskiej grupy zawodowców. Ile tak naprawdę różni aparat fotograficzny i smartfon? Najlepiej w tym celu porównać dwa sprzęty tego samego producenta. Nie ma tutaj lepszego kandydata niż Sony, który jest ceniony zarówno za swoje aparaty, którymi podbił rynek bezlusterkowców, jak i smartfony Xperia. Japoński producent sam deklaruje, że przenosi technologie opracowane na potrzeby aparatów, takie jak ustawianie ostrości na oko i jego śledzenie, do swoich smartfonów. Oto nasze porównanie pełnoklatkowego bezlusterkowca z najnowszym flagowcem.

    Specyfikacja i podobieństwa

    Sony Xperia 1 IV to najnowszy model z flagowej linii Xperia 1, który dopiero trafił do testów. Ma najmocniejszy dostępny procesor Snapdragon 8 Gen 1, 12/256 GB i bezkompromisowy ekran OLED, który ma zawrotną jak na ten rozmiar rozdzielczość 4K 3840 x 1644 pikseli, z odświeżaniem 120 Hz. Najważniejszy jest jednak zestaw aparatów:

    • 12 MP, f/1.7, 24mm, Dual Pixel PDAF, OIS – główny aparat
    • 12 MP, f/2.3, 85mm, f/2.8, 125mm, Dual Pixel PDAF - teleobiektyw z płynną zmianą powiększenia w zakresie 3.5x-5.2x
    • 12 MP, f/2.2, 124˚, 16mm, Dual Pixel PDAF – ultra szerokokątny aparat

    Do porównania wykorzystywałem aparat Sony Alpha 7C, który miał premierę w 2020 roku. Jest wyposażony w 24 megapikselową matrycę pełnoklatkową i jednocześnie jest jednym z najmniejszych aparatów pełnoklatkowych z wymienna optyką na rynku. Dla osób trochę zorientowanych w rynku foto dodam, że model A7C jest czymś pomiędzy najpopularniejszym modelem pełnoklatkowym Sony A7 III z 2018 roku, z którym dzieli matrycę, a późniejszym Sony A7S III, z którym ma wspólne niektóre usprawnienia autofokusa w trybie wideo.

    Do porównania użyłem obiektywu Sigma 24-70mm f/2.8 DG DN. Uzasadnienia dla takiej decyzji mam dwa. Po pierwsze jego najkrótsza ogniskowa 24 mm pokrywa się z ekwiwalentem ogniskowej głównego aparatu Sony Xperia 1 IV, a najdłuższa ogniskowa 70 mm zbliża się do teleobiektywu w smartfonie, który ma ekwiwalent 85 mm. Po drugie, jest to obiektyw uniwersalny, z popularnym zakresem ogniskowym w postaci zoomu optycznego, a więc bardziej adekwatny do zestawienia z uniwersalnym smartfonem, niż wyspecjalizowany obiektyw stałoogniskowy, np. portretowy.

    Dysproporcje

    Należy sobie jednak powiedzieć wprost, że dysproporcja cenowa i wagowa tego porównania jest duża. Aparat Sony A7C służący tylko do robienia zdjęć, z tym obiektywem Sigmy w zestawie kosztuje ponad dwa razy więcej od smartfonu Sony Xperia 1 IV. Do tego dochodzi komputer i oprogramowanie konieczne do obróbki zdjęć, które tylko tę różnicę cenową pogłębiają. Nie mówiąc o czasie koniecznym zarówno do zapoznania się z oprogramowaniem, jak i każdorazowej obróbki zdjęć po ich zrobieniu.

    Mimo, że Sony A7C to jeden z najmniejszych aparatów pełnoklatkowych, to wraz z dość ciężkim obiektywem Sigmy waży w sumie 1410 gramów, jest więc prawie 8 razy cięższy od ważącego 185 gramów smartfonu Sony Xperia 1 IV.

    Tu widać jak na dłoni powody, dla których coraz więcej osób fotografuje wyłącznie smartfonami, a aparat albo nigdy nie był na liście zakupów, albo coraz częściej kurzy się na półce. Sprawdźmy jednak czy wraz z większymi wydatkami, czasem i poświeceniem idzie zauważalna popraw jakości w przypadku aparatu.

    Zdjęcia w ciągu dnia na 24 mm i z głównego aparatu Xperia 1 IV

    Zacznijmy od sytuacji w której efekty mają największa szansę być wyrównane, a samo zdjęcie jest z kategorii najczęściej wykonywanych w codziennych sytuacjach. Na zdjęciu czerwonego skutera w przypadku aparatu widać bardziej rozmyte tło, ale różnica nie jest dramatyczna – raczej subtelna. Różni się odcień koloru czerwonego i w mojej subiektywnej ocenie kolorystyka aparatu podoba mi się bardziej. Aparat pozwoli wydobyć także więcej informacji z cieni i świateł, ma więc szerszą rozpiętość tonalną. Wszystkiego można było się spodziewać, ale w mojej ocenie różnica nie jest na tyle duża, aby zachęciła mnie do zabraniu ciężkiego aparatu z domu, zwłaszcza, że temat zdjęcia jest banalny.

    Sony Xperia 1 IV

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Sony Alpha 7C

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Gdy w tych samych warunkach co na zdjęciu ze skuterem zbliżymy się do obiektu, to różnice w rozmyciu tlą zaczynają być już wyraźnie widoczne na korzyść aparatu. Rozmycie tła na zdjęciu zależy od trzech czynników:

    1. Długości ogniskowej – im dłuższa tym większe rozmycie tła
    2. Odległości od fotografowanego obiektu – im bliżej tym większe rozmycie tła
    3. Przysłony – im mniejsza wartość przysłony, a obiektyw jaśniejszy tym większe rozmycie tła

    Przysłony w smartfonie nie da się regulować, ale dla głównego aparatu w Sony Xperia 1 IV wynosi ona F/1.7, a więc jest jaśniejsza od F/2.8 jaki oferuje obiektyw Sigma. To różnica 1,5 EV, całkiem spora na korzyść smartfonu. Jednak różnica w ogniskowej jest dużo większa. Podczas gdy obiektyw podpięty do aparatu ma faktyczne 24 mm ogniskowej, to smartfon w rzeczywistości ma zaledwie 5,11 mm ogniskowej, a 24 mm są jedyni ekwiwalentem dla takiego samego kąta widzenia, po uwzględnianiu innego rozmiaru matrycy. Oznacza to, że ogniskowa aparatu dla takiego samego kadru jest x4,6 dłuższa. Stąd różnica w rozmyciu tła. I dla tego efektu mógłbym się już pokusić o noszenie aparatu ze sobą, zwłaszcza jakbym planował robienie zdjęć z wyprzedzeniem.

    Różnice można łatwo jeszcze zwiększyć na korzyć aparatu, sięgając po jeszcze dłuższe ogniskowe o większej jasności, np. obiektyw portretowy 85/1.8, który oboma parametrami będzie daleko poza zasięgiem smartfonów.

    Sony Xperia 1 IV

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Sony Alpha 7C

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Zdjęcia wnętrz na 24 mm i z głównego aparatu Xperia 1 IV

    Zdjęcia wnętrz zwykle mają mniej światła, a więc wymagają wyższej czułości, lub lepszej stabilizacji przy dłuższych czasach naświetlania. Jeśli w kadrze są okna, to wymagają również ekstremalnej rozpiętości tonalnej.

    W przypadku zdjęcia z oknem widać, że aparat poradził sobie lepiej z zachowaniem detali światłach i to jest jego główna przewaga. Za to zdjęcie z kanapą moim zdaniem jest znacznie bardziej zbliżone pomiędzy aparatem i smartfonem. Tutaj przewaga polegająca na tym, że smartfon mamy zawsze przy sobie i taki kadr nas nie ominie jest dalece istotniejsza, niż delikatnie większe rozmycie tła w aparacie, które w tym wypadku w ogóle nie musi być pożądane.

    Przy okazji widać na tych kadrach, że kąt widzenia obiektywu Sigma na 24 mm jest delikatnie szerszy niż ekwiwalent 24 mm w smartfonie. Proporcje zdjęć są inne i po części stąd bierze się różnica. Jednak nie jest niespotykane, że dwa obiektywy o nominalnie tej samej ogniskowej założone na ten sam aparat dają delikatnie różny kąt widzenia.

    Sony Xperia 1 IV

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Sony Alpha 7C

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Sony Xperia 1 IV

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Sony Alpha 7C

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Zdjęcia na ogniskowej 70 mm w aparacie i 85 mm w Xperia 1 IV

    W tym zestawieniu chciałem porównać zdjęcia na najdłużej dostępnej dla aparatu Sony A7C ogniskowej, z tym co oferuje smartfon. Przewaga Sony Xperia 1 IV polega na większym powiększeniu, które zaczyna się od ekwiwalentu 85 mm (faktyczna ogniskowa 10,22 mm) i w sposób płynny dochodzi do ekwiwalentu 125 mm.

    Tutaj widać wyraźnie jaką przewagę daje ważący prawie kilogram zoom Sigmy nad pierwszym zmiennoogniskowym obiektywem w smartfonie Sony Xperia 1 IV, który musiał zmieścić się w obudowie o grubości 8 mm. Spadek ostrości i szczegółowości zdjęcia z Xperii jest widoczny również w porównaniu ze zdjęciami z głównego aparatu. Na powiększeniu 100% widać o wiele więcej detali na zdjęciu z aparatu, nawet pomimo mniejszego powiększenia. Wciąż różnica w rozmiarze i wadze jest tak duża, że dla pierwszego lepszego zdjęcia trudno sięgać po aparat.

    Sony Xperia 1 IV

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Sony Alpha 7C

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Zdjęcia nocne na 24 mm i z głównego aparatu Xperia 1 IV

    Zdjęcia w słabym oświetleniu to przez niemal dwie dekady była pięta achillesowa małych matryc. To był sztandarowy scenariusz w którym aparat z dużą matrycą, szczególnie pełnoklatkową, deklasował zdjęcia ze smartfonów, czy aparatów kompaktowych z małą matryca. W pewnym momencie tzw. „computational photography”, a więc połączenie mocy obliczeniowej nowych procesorów, z algorytmami odszumiającymi i łączącymi wiele klatek w jedno zdjęcie pozwoliły pokonać to największe ograniczenie w mobilnej fotografii.

    Mimo, że Sony w swoich smartfonach Xperia naśladuje sposób działania klasycznych aparatów i nie nazwałbym telefonów Xperia najbardziej zaawansowanymi pod kątem fotografii obliczeniowej, to efekty i tak są zaskakująco dobre i bliskie temu co oferuje znacznie droższy aparat z ogromną matrycą. Gdyby nie obróbka uwzględniająca odszumianie w oprogramowaniu na komputerze, to nawet pod względem ilości szumów wygrałby telefon ze swoimi plikami od razu gotowymi do użycia.

    Co prawda aparat zachował pewne przewagi widoczne w poprzednich zestawieniach, jak kolorystyka i rozpiętość tonalna, to różnica pomiędzy smartfonem a dobrym aparatem jest naprawdę niewielka w historycznie najtrudniejszym dla smartfonów obszarze.

    Sony Xperia 1 IV

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Sony Alpha 7C

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Sony Xperia 1 IV

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Sony Alpha 7C

    Wielkie starcie - aparat SONY ALPHA 7C kontra XPERIA 1 IV

    Podsumowanie

    Powiem szczerze, że sam jestem trochę zaskoczony efektami tego porównania. Było dla mnie oczywistym, że zdjęcia z aparatu okażą się lepsze. A jednak spodziewałem się, że różnice będą większe i wystąpią w większej liczbie scenariuszy. Mimo, że w każdym zdjęciu z aparatu Sony Alpha 7C mogę znaleźć liczne przewagi nad zdjęciem ze smartfonu Sony Xperia 1 IV, to wydają się one nieadekwatne do nakładów czasu wysiłku, oraz kosztów w większości zwykłych, codziennych zdjęć.

     Teraz dominacja smartfonów na rynku foto jest dla mnie bardziej zrozumiała i wydaje się jeszcze bardziej nieunikniona. Zwłaszcza gdy mówimy zdjęciach wykonywanych najczęściej, dokumentujących wydarzenia z naszego życia. Są też zalety smartfonu Sony Xperia 1 IV które nie zostały wzięte pod uwagę, jak aparat ultra szerokokątny, czy nagrywanie wideo 4K w 120 klatkach wszystkimi trzema aparatami, czego mój obiektyw ani aparat A7C nie oferują. Wówczas przewaga telefonu staje się jeszcze większa.

    Są jednak obszary w których aparat pozostaje niepokonany z dużym zapasem i na razie nic nie wskazuje, aby miało się to zmienić. Najważniejszym obszarem jest rozmycie tła określane jako bokeh. Jest nie tylko większe, ale każdy z obiektywów oferuje tutaj swój indywidualny, rozpoznawalny charakter. Krótsze ogniskowe smartfonów nie mogą zaoferować tego samego stopnia rozmycia, a symulacja w trybie portretowym jest jedynie namiastką efektu osiąganego za sprawą optyki. Dla tego do zdjęć portretowych, produktowych, aparat pozostaje poza konkurencją. Nie są to jednak zdjęcia wykonywane najczęściej przez zwykłych użytkowników.

    Szczegółowość na powiększeniach też za każdym razem w przypadku aparatu była o wiele lepsza, a na rynku są aparaty o znacznie wyższej rozdzielczości niż 24 mpx w Sony Alpha 7C – choćby 61 mpx w Sony a7R IV. Nie ma to jednak dużego znaczenia, gdy publikujemy zdjęcia na Instagramie i Facebooku, albo oglądamy na ekranie smartfonu czy tabletu.

    Chociaż doceniam wygodę jaką dają „gotowce” ze smartfonu, które są od razu gotowe do publikacji, to cenię też elastyczność jaką daje postprodukcja i nie odbieram jej jako dodatkowego ciężaru i przykrego obowiązku. Ale i to nie jest dla każdego. Dlatego choć sam nie rezygnuję z aparatu, to rozumiem użytkowników decydujących się na sam telefon, a Sony Xperia 1 IV jest do tego celu dobrym kandydatem, jak pokazały powyższe przykłady.

    Na koniec pozostaje pytanie, czy aparaty zaadaptują kiedyś w pełni zdobycze fotografii obliczeniowej ze smartfonów i jak wówczas będzie wyglądał rynek fotografii? Jaką rozpiętość tonalną i szumy zaoferuje matryca pełnoklatkowa w połączeniu z najlepszym trybem nocnym ze smartfonów?

  • Sony LinkBuds S

    Sony LinkBuds S – test

    Sony LinkBuds S to słuchawki dokanałowe typu true wireless dla wymagających użytkowników. Cena 899 zł sprawia, że nie jest to propozycja dla każdego kto szuka bezprzewodowych słuchawek TWS – prostsze modele można kupić za jedną trzeciej tej kwoty. Miłośnicy dobrych słuchawek i słuchania muzyki twierdzą jednak, że życie jest zbyt krótkie, aby nie korzystać z najlepszych rozwiązań i się nimi nie cieszyć. Nie ma wątpliwości, że to właśnie do takiej grupy adresowane są słuchawki Sony LinkBuds S i są w stanie sprostać tym wymaganiom. Jednak w tej półce cenowej istotne są wszystkie niuanse, dlatego warto zapoznać się z treścią poniższej recenzji. Są pewne elementy, które trzeba będzie zaakceptować, jak brak ładowania bezprzewodowego.

    Główne wady i zalety Sony LinkBuds S

    Zalety Sony LinkBuds S:

    • Małe, poręczne etui
    • Fenomenalna wygoda noszenia
    • Bardzo dobre brzmienie, dające radość ze słuchania
    • Bezkonkurencyjna jakość redukcji szumu otoczenia, zwłaszcza w samolocie
    • Bogata możliwość interakcji z samymi słuchawkami za pomocą dotknięć
    • Rozbudowana w funkcje aplikacja
    • Aplikacja zapisuje statystyki użycia
    • Możliwość wygodnego korzystania z jednej słuchawki
    • Automatycznie przejście z trybu uważnego otoczenia do redukcji szumu po włożeniu drugiej słuchawki
    • Automatyczna pauza po wyjęciu słuchawek z uszu
    • Tryb dźwięku przestrzennego i tryb adaptacyjny

    Wady Sony LinkBuds S:

    • Matowy plastik etui z czasem może się wytrzeć od noszenia w kieszeni czy plecaku
    • Aktywacja trybu uważnego otoczenia przez przytrzymanie słuchawki trwa odrobinę za długo
    • W otoczeniu z dużymi zakłóceniami sporadycznie zdarza się, że jeden kanał na chwilę przerywa odtwarzanie
    • Brak ładowania bezprzewodowego, które jest szeroko rozpowszechnione u konkurencji
    • Niektóre bardziej złożone interakcje z powodu koniecznej precyzji nie zawsze są powtarzalne

    Sony LinkBuds S

    Jak oceniamy design? – ocena 5-

    Pod względem wygodny, niskiej wagi i łatwości przenoszenia pierwsze wrażenia okazały się bardzo trafione. Dla mnie Sony LinkBuds S to najwygodniejsze słuchawki dokanałowe z jakimi miałem styczności. Nawet po wielogodzinnym noszeniu uszy nie bolą, słuchawki nie wypadają, nie zaczepiają się o elementy ubioru. Komfort noszenia jest po prostu najlepszy. W zestawie znajdują się aż 4 rozmiary gumek, sądzę więc, że każdy znajdzie tu coś dla siebie – są nawet mniejsze niż standardowe małe końcówki. Dla mnie najlepsze okazały się te domyślnie założone na słuchawki.

    Samo opakowanie na słuchawki jest na tyle małe i poręczne, że bez problemu znajdzie się na nie miejsce w każdych spodniach, nawet tych obcisłych, każdym plecaku czy torebce. Wyjmowanie słuchawek z etui jest łatwe i wygodne, co nie jest wcale regułą. W niektórych modelach które testowałem było to kłopotliwe.

    Podoba mi się matowe wykończenie opakowania i słuchawek. Dla mnie jest atrakcyjniejsze niż połyskliwy plastik i lepiej ukrywa ślady dotyku czy inne niedoskonałości. Zauważyłem jednak, że matowy plastik na spodzie delikatnie się wytarł. Jeśli więc naprawdę intensywnie ze słuchawek korzystamy i ich etui nosimy zawsze przy sobie może to być pewien minus. Pod tym względem gładki plastik prawdopodobnie byłby bardziej trwały, choć mniej estetyczny.

    Sony LinkBuds S

    Słuchawki obsługujemy poprzez dotknięcia – inne funkcje są przypisane do prawej i lewej słuchawki, co zwiększa liczbę możliwych operacji. Można nie tylko zwiększyć i zmniejszyć głośność, włączyć tryb uważny, czy zmienić tryb redukcji hałasu, ale też przełączyć utwór na następny lub poprzedni. Nie każde słuchawki dokanałowe umożliwiają tyle interakcji bez sięgania do smartfonu i umieszczonych w aplikacji ustawień. To duży plus. Jednocześnie nauczenie się które dotknięcia której słuchawki jaką mają funkcję wymaga trochę uwagi.

    Bardziej skomplikowane interakcje jak cofanie utworu, które wymaga trzech dotknięć jedno po drugim nie zawsze uda się wykonać poprawnie. Czasem nie trafimy palcem gdzie trzeba, czasem włosy przysłonią panel dotykowy, albo zrobimy za długą przerwę pomiędzy dotknięciami. Pod tym względem fizyczne przyciski na dużych słuchawkach są bardziej intuicyjne i powtarzalne. Jednak super mały rozmiar niesie pewne ograniczenia pod względem interfejsu i sam nie mam pomysłu jak można by to rozwiązać lepiej. Sony rozwiązał to tak, że najważniejsze, najczęściej wykonywane czynności wymagają prostszych gestów i są powtarzalne praktycznie za każdym razem. Cofanie utworu jest dalej na liści priorytetów i moim zdaniem jest to konieczny i przemyślany kompromis.

    Sony LinkBuds S

    Brzmienie i redukcja szumu otoczenia – ocena 5+

    Uważam, że słuchawki Sony LinkBuds S grają bardzo dobrze, adekwatnie do względnie wysokiej ceny. Użyłem określenia „względnie wysokiej ceny” bo świat słuchawek audiofilskich rozciąga kwestie niuansów, brzmienia i ceny daleko poza to czego może spodziewać się zwykły użytkownik słuchawek i wchodzi w terytorium dziesiątków tysięcy złotych, nawet w przypadku słuchawek dokanałowych. Domyślnym bezkompromisowym rozwiązaniem dla brzmienia są słuchawki nauszne otwarte, nie izolujące w żaden sposób od otoczenia, a więc przeciwieństwo słuchawek dokanałowych, które chcą pogodzić brzmienie z wygodą użytkowania poza domem.

    Moim zdaniem Sony udało się to w przypadku Sony LinkBuds S na tyle dobrze, że cena staje się uzasadniona. Dźwięk Sony LinkBuds S jest bogaty, z pełnym, mięsistym basem, ale jednocześnie naturalny, szczegółowy i pozbawiony charakterystycznego dla basowych słuchawek zamulenia i spowolnienia. W razie potrzeby dostosowania do osobistych preferencji w aplikacji jest dostępny equalizer, ale ja nie miałem potrzeby z niego korzystać.

    Redukcja szumu miejskiego jest na bardzo wysokim poziomie – co najmniej o klasę wyższym niż większość słuchawek dokanałowych z redukcją szumu, których miałem okazję korzystać. Wyciszenie otoczenia jest bardzo zauważalne. A jednak pełny potencjał redukcji szumu słuchawki pokazują w samolocie. Podczas lotu do Berlina miałem okazję sprawdzić to zarówno klasycznym pasażerskim samolocie odrzutowym, jak i głośniejszym od niego samolocie wyposażonym w śmigła, który dodatkowo wpadał w wibracje przy określonych obrotach silników. W obu przypadkach w słuchawkach Sony LinkBuds S szum znikał niemalże do zera przy odtwarzaniu jakiejkolwiek muzyki, nawet cicho. To o tyle istotne, że szum samolotu jest zarówno bardziej uciążliwy podczas podróży niż inne rodzaje hałasu, jak i jego usuwanie jest w słuchawkach redukujących szum bardziej spektakularne, niż usunięcie dźwięku np. przejeżdżającego samochodu. Jeśli ktoś dużo podróżuje, a jednocześnie nie ma miejsca w bagażu na słuchawki nauszne, to Sony LinkBuds S sprawdzą się naprawdę rewelacyjnie. To jest jeden z tych elementów za który warto dopłacić – brzmienie i redukcja szumu.

    Moim jedynym zastrzeżeniem do działania Sony LinkBuds S, że w miejscach dużych zakłóceń zdarza się, że dźwięk z jednego kanału czasem cichnie na ułamek sekundy, jakby przerwane zostało połączenie Blueooth, co może być irytujące. Nie zdarzyło mi się to w domu ani w samolocie, ale sporadycznie przytrafia się na ulicy. Pierwsze słuchawki TWS miewały z tym duże problemy w przeszłości, ale w wielu współczesnych modelach mi się to już nie zdarzało. Tu występuje rzadko, ale jednak czasem się przytrafi.

    Jakość rozmów głosowych jest moim zdaniem bez zastrzeżeń, choć docelowo do rozmów telefonicznych zdecydowanie preferuję słuchawki z przewodnictwem kostnym – wolę słyszeć w sposób naturalny swój własny głos, gdy mówię, nie za pośrednictwem mikrofonów. Ma to jednak znaczenie tylko gdy prowadzę dłuższe rozmowy głosowe.

    Sony LinkBuds S

    Inteligentne funkcje słuchawek – ocena 4+

    Sony ma dedykowaną aplikację do obsługi swoich słuchawek, która jest naprawdę bogata w funkcje. Oprócz funkcji, których można oczekiwać, takich jak wyświetlanie stopnia naładowania baterii każdej ze słuchawek, oraz etui, przełączania trybu usuwania szumu i uważnego otoczenia, equalizera, przełączania priorytetu jakości i stabilności połączenia Bluetooth, funkcji poprawiających brzmienie, aktualizacji oprogramowania układowego, czy rozpisanych schematów dotyku i przypisanych do nich funkcji można znaleźć znacznie więcej.

    Jest tryb adaptacyjny, który uczy się miejsc w których przebywamy i w założeniu automatycznie przełącza ustawienia redukcji szumu i inne elementy aby się do tych miejsc dostosować bez udziału użytkownika. Może to oznaczać włączenie trybu uważnego otoczenia gdy jesteśmy w pracy lub w domu, a zwiększenie izolacji od otoczenia poza tymi miejscami. Jest dźwięk przestrzenny, kompatybilny z serwisem Tidal, który jest personalizowany na bazie naszego profilu, utworzonego na podstawie zdjęcia naszych uszu.

    Jest nawet log naszej aktywności. Aplikacja zlicza jak dużo korzystaliśmy ze słuchawek siedząc, chodząc, biegając czy jeżdżąc komunikacją, pokazuje sumaryczny czas słuchania. Na podstawie tych danych przyznaje odznaki niczym achievementy w grach.

    Szczerze mówiąc wszystkie te dodatki, choć zapewne mają swoich zwolenników, nie są mi w słuchawkach potrzebne. Ustawienia lubię przełączać samodzielnie i mieć nad nimi kontrolę. Jedynie niektóre statystyki użycia są dla mnie ciekawostką.

    Podoba mi się natomiast bardzo, że po włożeniu jednej słuchawki do ucha jest ona domyślnie w trybie uważnego otoczenia, co niweluje uczucie zatkanego ucha i pozwala używać komfortowo pojedynczej słuchawki w otoczeniu, które wymaga naszej uwagi. Natomiast włożenie drugiej słuchawki automatycznie przechodzi w tryb redukcji szumu otoczenia, co również jest zazwyczaj pożądane, gdy korzystamy z obu słuchawek.

    Przydatna jest również funkcja, która pozwala wyciszyć muzykę i włączyć dźwięk otoczenia gdy przytrzymamy lewą słuchawkę dotkniętą. Pozwala to odpowiedzieć gdy ktoś nas o coś pyta bez wyjmowania słuchawek z uszu, co jest bardziej skomplikowaną operacją. Przydaje się to często, przy kasie w sklepie i wielu innych sytuacjach. Tutaj mam uwagę, że aktywacja tego trybu trwa niecałe 3 sekundy, co czasem prowadzi do niezręcznej przerwy interakcji z innymi osobami. Byłoby lepiej gdyby tryb po dotknięciu aktywował się trochę szybciej. Gdy jednak jest aktywny można się komunikować bez przeszkód.

    Sony LinkBuds S  Sony LinkBuds S  Sony LinkBuds S  Sony LinkBuds S  Sony LinkBuds S

    Jak długo działa bateria? – ocena 4+

    Producent obiecuje 6 godzin działania samych słuchawek i dodatkowe 14 godzin po doładowaniu w etui. Podczas testu ani razu nie zdarzyło mi się rozładować słuchawki do zera, abym musiał przerwać słuchanie i naładować je w etui. Uważam więc, że pod tym względem oferują komfort w każdej sytuacji poza najdłuższymi lotami samolotem, gdzie konieczne będą przerwy na ładowanie.

    Podoba mi się, że etui ładujemy klasycznym kablem USB C, ale tej półce cenowej standardem u większości konkurencji, w tym Apple, Samsunga i LG jest ładowanie bezprzewodowe, którego Sony LinkBuds S nie obsługują i w tym przedziale cenowym trudno to obronić, można się z tym jedynie pogodzić.

    Sony LinkBuds S

    Nasza finalna ocena

    Sony LinkBuds S to słuchawki w podobnej półce cenowej co Apple AirPods Pro, a więc słuchawki dokanałowe, przeznaczone do użycia ze smartfonem na co dzień z najwyższej półki. Moim zdaniem nie ma się co czarować, że Sony LinkBuds S to słuchawki idealne, bo mają swoje minusy – nie mają ładowania bezprzewodowego, co jest bezspornym faktem, aktywacja tryby uważnego otoczenia mogłaby być bardziej responsywna, a sporadycznie, gdy w otoczeniu są duże zakłócenia jeden z  kanałów czasem przerwie odtwarzanie na ułamek sekundy, choć całe szczęście jest to na tyle rzadkie, że nie jest istotnym problemem.

    Z drugiej strony to najwygodniejsze słuchawki dokanałowe jakich używałem, które mają bardzo dobre brzmienie i rewelacyjną redukcję szumu otoczenia. A te trzy cechy są dla mnie w słuchawkach najważniejsze. Dlatego mnie Sony LinkBuds S zdecydowanie przekonały do siebie – na tyle, że z wadami mogę się pogodzić, a nadmiaru inteligentnych funkcji nie używać. Dla mnie bilans jest zdecydowanie na plus i uważam, że jeżeli ktoś jest naprawdę wymagającym użytkownikiem słuchawek, to z Sony LinkBuds S będzie bardzo zadowolony. Podróż samolotem nabierze innego wymiaru komfortu i to bez konieczności zabierania ze sobą dużych słuchawek nausznych. Moim zdaniem zdecydowanie warto – tak dobre są w trzech podstawowych sprawach – wygodzie, brzmieniu i redukcji szumu.

    Uwielbiamy: niesamowicie skuteczną redukcję szumu

    Nie lubimy: braku ładowania bezprzewodowego

    Dla kogo jest Sony LinkBuds S:

    • Dla osób szukających bezkompromisowego ANC
    • Dla osób bardzo ceniących wygodę i małe rozmiary
    • Dla osób szukających dobrego brzmienia

    Dla kogo nie jest Sony LinkBuds S:

    • Nie dla osób które nie mogą zrezygnować z ładowania bezprzewodowego
    • Nie dla osób, które mogą irytować się czasem wymaganym do aktywacji trybu uważnego

    Alternatywy dla Sony LinkBuds S:

    Sony LinkBuds S

  • POCO F4

    POCO F3 5G to jeden z najbardziej udanych smartfonów ze średniej półki, od momentu premiery, czyli od maja 2021 roku. Oferuje niemal bezkonkurencyjny stosunek wyposażenia do ceny. Dlatego zaprezentowanie modelu POCO F4 to dla producenta duże wyzwanie. Ciężko poprawić smartfon, który po ponad roku wciąż wydaje się być najlepszą opcją w swoim przedziale cenowym. Trudno się dziwić, że POCO F4 zachowuje większość z cech swojego poprzednika, dodając przede wszystkim mocniejszą ładowarkę i główny aparat o większej rozdzielczości i do tego ze stabilizacją optyczną. Niestety wzrosła również cena i nie do końca udało się z realizacją założenia, że skoro jest dobrze to nie należy psuć. Mimo wyższej ceny są też minusy w porównaniu do tańszego poprzednika.

    Główne wady i zalety POCO F4

    Zalety POCO F4:

    • Głośniki stereo
    • Szybki czytnik linii papilarnych w przycisku zasilania
    • W tej klasie cenowej bardzo dobry ekran AMOLED 120 Hz
    • Wciąż optymalna dla średniej półki wydajność Snapdragon 870
    • Najnowszy pakiet komunikacyjny
    • Android 12 i MIUI 13
    • Główny aparat ze stabilizacją optyczną
    • Wystarczająco dobry aparat ultraszerokokątny
    • Dobra jakość wideo 4K
    • Potencjalnie szybkie ładowanie (nie mogliśmy go sprawdzić)

    Wady POCO F4:

    • Obudowa bez normy uszczelnienia
    • Generyczny wygląd bez zdecydowanego charakteru
    • Niewiele zmian na lepsze względem POCO F3 5G
    • Brakuje aparatu do makro z POCO F3 5G – jednej z jego najfajniejszych funkcji
    • Znacznie wyższa cena od POCO F3 5G przy niewielkich zmianach na korzyść
    • POCO F3 5G to nadal zdecydowanie lepszy wybór

    POCO F4

    Jak oceniamy design? – ocena 4-

    Wymiary, waga i materiały POCO F4 względem F3 praktycznie się nie zmieniły. Nadal mamy szklaną obudowę i ramę z tworzywa. Nadal czytnik linii papilarnych znajduje się w przycisku zasilania, co jest całkiem wygodnym rozwiązaniem. Zmienił się jednak design. Zamiast obudowy z zakrzywionym krawędziami jak w F3, POCO F4 ma całkowicie płaski tył obudowy i bardziej płaskie krawędzie.

    Chociaż rzadko mam zdecydowane opinie dotyczące designu, to muszę przyznać, że wyspa aparatów zdecydowanie bardziej podobała mi się w starszym modelu. W POCO F4 jest duża, płaska, ale obiektywy aparatów są małe i zajmują małą jej część. Plusem płaskiej wysypy aparatów jest stabilne zachowanie się smartfonu na płaskich powierzchniach.

    POCO F4 ma dobrej jakości głośniki stereo, a czytnik linii papilarnych jest szybki i skuteczny – te cechy zostały zachowane z poprzednika. Nie ma oficjalnej normy uszczelnienia. Chociaż nie mam zastrzeżeń dotyczących użyteczności konstrukcji, to według mnie POCO F4 brakuje wizualnego charakteru.

    POCO F4

    Co sądzimy o wyświetlaczu? – ocena 5

    Według specyfikacji POCO F4 ma dokładnie taki sam wyświetlacz w kluczowych aspektach jak jego poprzednik. Mówimy o 6,67 calowym panelu AMOLED o odświeżaniu 120 Hz, rozdzielczości FHD+ 2400 x 1080 pikseli i proporcjach 20:9. Maksymalna jasność panelu to 900 nitów, a jasność chwilowa to 1300 nitów. Ekran przykryty jest szkłem Gorilla Glass 5.

    Ten całkowicie płaski wyświetlacz ma wszystko na czym użytkownikowi powinno zależeć i od topowych modeli na rynku różni się nieznacznie. Wszystkie kluczowe elementy spełniają oczekiwania. Do ideału brakuje aby dolna ramka była tej samej grubości co trzy pozostałe, ale różnica nie jest duża. Trudno też oczekiwać wyraźnej poprawy, skoro nawet w wyższych modelach różnica nie jest łatwa do wychwycenia dla niewprawnego oka.

    POCO F4

    Specyfikacja – ocena 5-

    Specyfikacja POCO F4 pozostała względem modelu F3 bez kluczowych zmian. Nadal mamy Snapdragona 870, oraz dwie opcje pamięci 6/128 i 8/256 GB. W obu modelach zastosowano pamięć UFS 3.1. Co prawda specyfikacja przez ponad rok zdążyła się trochę zestarzeć, ale wciąż pozostaje optymalną opcją dla średniej półki. Procesor Snapdragon 870 oferuje wystarczającą wydajność dla każdego zastosowania i jest przy tym chłodniejszy i bardziej energooszczędny od mocniejszych jednostek.

    Wynik Antutu osiągnięty przez POCO F4 to 703702, a więc nawet trochę lepszy od POCO F3 w naszym teście sprzed ponad roku. To wciąż opcja, którą polecałbym największemu gronu użytkowników smartfonów.

    Haczyk jednak tkwi w wyższych cenach. POCO F4 w wersji 6/128 GB kosztuje 1999 zł, podczas gdy POCO F3 na premierze kosztował 1699 zł za taką samą wersję, a obecnie na promocji kosztuje 1299 i różnica w cenie wzrosła z 300 do aż 700 zł. Dokładnie taka sama sytuacja dotyczy droższej wersji 8/256 GB – nowy POCO F4 kosztuje 2199 zł, podczas gdy POCO F3 kosztował 1899, a obecnie na promocji jest za 1499 zł. To ponownie 700 zł różnicy za identyczną specyfikację.

    Pakiet komunikacyjny POCO F4 obejmuje 5G, LTE, WiFi 6 (ax), Bluetooth 5.2, NFC i diodę podczerwieni. Nie mam informacji na temat metod lokalizacji oraz zestawu czujników, ale spodziewam się, że pozostały także bez zmian.

    POCO F4

    System operacyjny– ocena 5-

    POCO F4 debiutuje z kolejną, nowszą wersją Android 12, z aktualizacjami bezpieczeństwa z dnia 1 kwietnia 2022 i nakładką MIUI 13.0.3. Nowa nakładka MIUI rozwinęła się względem tego co oferował POCO F3 podczas swojej premiery. Zarówno POCO F2 Pro jak i POCO F3 otrzymały aktualizacje do Androida 12 i MIUI 13.

    W systemie znajdziemy panel boczny, asystenta przedniego aparatu, pływające okna i drugą przestrzeń, a także bezpieczeństwo i tryb alarmowy, nagrywanie ekranu i upiększanie rozmów wideo. Jest skrót uruchamiania latarki przez dwukrotne naciśnięcie przycisku zasilania.

    MIUI wprowadziło także funkcję w której tapeta ekranu blokady jest za każdym razem inna i prowadzi do artykułu na dany temat, co jest formą reklamy. Wszystkie te elementy znamy z poprzednich smartfonów Xiaomi z nakładką MIUI 13.

    POCO F4

    Jakie robi zdjęcia i jakie nagrywa filmy? – ocena 4-

    W POCO F4 zmieniły się 2 z 4 aparatów względem POCO F3:

    • 64 MP, f/1.8, PDAF, OIS – nowy główny aparat
    • 8 MP, f/2.2, 119˚ - taki sam aparat ultraszerokokątny
    • 2 MP, f/2.4 – nowy aparat do makro
    • 20 MP, f/2.5 – taki sam aparat do selfie

    Na plus nowego POCO F4 można wymienić wyższą rozdzielczość głównego aparatu, a przede wszystkim to, że teraz oferuje stabilizację optyczną. Jednak dużym rozczarowaniem jest, że POCO F4 nie ma już fajnego aparatu do makro o rozdzielczości 5 megapikseli, którym wyróżniał się POCO F3, a zamiast tego dostał standardowy i moim zdaniem bezużyteczny aparat makro o rozdzielczości 2 megapikseli, niczym kamerka internetowa w laptopie.

    Zdjęcia z głównego aparatu są odpowiedniej jakości dla średniej półki cenowej smartfonów i podobne do tego co oferował POCO F3. Zdjęcia nocne mają bardziej naturalny i neutralny wygląd, co może być zasługą dodania stabilizacji optycznej i mniej agresywnemu przetwarzaniu. Nie jest to jednak bardzo duża różnica. Zdjęcia z aparatu szerokokątnego spełniają swoją funkcję i oferują zadowalającą ilość szczegółów. Powiększenie dwukrotne jest w dalszym ciągu realizowane cyfrowo.

    Za to jakość zdjęć makro w ogóle nie przypomina tej z POCO F3 i uważam to za naprawdę dużą stratę, niemożliwą do uzasadnienia przy wyższej cenie. Skoro POCO F4 kosztuje 2 tysiące, to powinien oferować trzy użyteczne aparaty, a nie dwa i trzeci dla zachowania pozorów. Takie rzeczy wyglądają słabo nawet w tańszych smartfonach.

    Jakość wideo 4K jest b bardzo dobra, zarówno pod względem szczegółowości, jak i skuteczności stabilizacji. Nie można się niestety przełączać pomiędzy aparatami podczas nagrywania wideo. Dostępny jest tylko zoom cyfrowy.

    Przykładowe zdjęcia:

    POCO F4

    POCO F4

    POCO F4

    POCO F4

    POCO F4

    POCO F4

    POCO F4

    Przykładowe wideo:

    Jak długo działa bateria? – ocena - brak

    POCO F4 ma baterię o pojemności 4500 mAh, a więc niemal identyczną jak poprzednik. Nowa jest mocniejsza 67W ładowarka, zamiast 33W. Według producenta ma ładować baterię do pełna w 38 minut zamiast 52 minut. Nie mogłem jednak tego sprawdzić, bo do testów otrzymałem sam telefon, bez pudełka i ładowarki.

    Trudno również ocenić czas działania na baterii podczas pierwszych wrażeń. Pierwsze testy wskazują na około 14 godzin strumieniowania YouTube, ale są jeszcze do zweryfikowania.

    POCO F4

    Nasza finalna ocena

    POCO F3 5G jest bardzo udanym smartfonem, a POCO F4 powiela większość jego zalet, takich jak wyświetlacz AMOLED 120 Hz, głośniki stereo, czy wydajny procesor Snapdragon 870. Najważniejsze różnice względem poprzedniego modelu na korzyść POCO F4, to szybsza ładowarka, której nie mogłem przetestować, oraz stabilizacja optyczna w głównym aparacie.

    Problem polega na tym, że POCO F4 jest droższy o 300 zł względem premierowej ceny POCO F3, który teraz dodatkowo staniał i różnica w cenie powiększyła się do 700 zł. Na domiar złego POCO zabrało jedną z moich ulubionych funkcji – dobry aparat do zdjęć makro na rzecz takiego, który w mojej ocenie jest bezużyteczny.

    Skoro POCO F3 jest świetnym smartfonem, to POCO F4 nie może być złym telefonem jako takim. Jednak nawet gdyby oba telefony były w dokładniej tej samej cenie zastanawiałbym się nad POCO F3 ze względu na aparat do makro, a ponieważ różnica w cenie wynosi nawet 700 zł na korzyść POCO F3, moim zdaniem nie pozostawia to żadnej wątpliwości co jest lepszym wyborem. Jedynym problemem może być tylko dostępność starszego modelu. Abym mógł polecić POCO F4 musiałby stanieć do poziomu POCO F3. To wciąż dobry telefon, ale stosunek jakości do ceny w POCO F3 jest nie do pobicia.

    Uwielbiamy: stabilizację optyczną głównego aparatu

    Nie lubimy: usunięcia naprawdę dobrego aparatu do makro z POCO F3

    Dla kogo jest POCO F4:

    • Dla osób chcących mieć najnowsze urządzenie
    • Dla ceniących szybkie ładowanie
    • Dla tych którzy chcą mieć stabilizację optyczną w głównym aparacie

    Dla kogo nie jest POCO F4:

    • Nie dla tych, dla których ważne są zdjęcia makro
    • Nie dla osób szukających najlepszego stosunku jakości do ceny
    • Nie dla tych, którzy wciąż mogą kupić POCO F3

    Alternatywy dla POCO F4:

  • Huawei MateBook D 16

    Huawei zaprezentował nową generację swojego 16 calowego laptopa, która jest wyposażona w najnowsze procesory Intela 12 generacji, 8 lub 16 GB RAM oraz 512 GB SSD. Huawei MateBook D 16, bo tak nazywa się ten sprzęt, ma nadawać się do wygodnej, efektywnej pracy dzięki większej przekątnej ekranu. Dzięki wąskiej ramce wyświetlacza i wypełnieniu obudowy ekranem w 90% rozmiarami i wagą nie odróżnia się od klasycznych 15,6 calowego laptopa. W czasach gdy coraz więcej pracujemy zdalnie, nie tylko na wyjazdach służbowych ale i na co dzień, decydowanie się na możliwie najmniejszego laptopa niekoniecznie musi być optymalnym wyborem. Huawei MateBook D 16 przypomniał mi, że sam mały rozmiar to nie wszystko, gdy trzeba wykonać określone zadania. Ma też określone zalety, których po samej specyfikacji nie widać.

    Główne wady i zalety Huawei MateBook D 16

    Zalety Huawei MateBook D 16:

    • 16 calowy laptop w rozmiarze i wadze mniejszej od połowy 15,6 dostępnych na rynku
    • Nieduża ładowarka USB C
    • 2x USB C i 2x USB A, HDMI
    • Czytnik linii papilarnych w przycisku zasilania
    • Podświetlana klawiatura z blokiem numerycznym
    • Duży, precyzyjny touchpad
    • 16 cali w proporcjach 16:10 to duża przestrzeń do pracy
    • Dobrej jakości wyświetlacz
    • Wysoka wydajność
    • Bardzo dobry zasięg anten WiFi
    • Satysfakcjonujący czas pracy na baterii
    • Pół godziny ładowania ładuje baterię do połowy
    • Praca na 16 calowym laptopie jest przyjemniejsza i wydajniejsza, a jego transport nie jest kłopotliwy
    • Promocja o 700 taniej w przedsprzedaży

    Wady Huawei MateBook D 16:

    • Kamera bez fizycznej zasłony
    • Wygaszenie kamery klawiszem funkcyjnym nie gasi diody aktywności kamery
    • Brak wbudowanego czytnika kart pamięci i gniazda Ethernet
    • Gniazda USB C nie wspierają Thunderbolt 4
    • Większość integracji urządzeń mobilnych z laptopem wymaga aby były to sprzęty Huawei

    Huawei MateBook D 16

    Jak oceniamy design? – ocena 5-

    Kluczową koncepcją stojącą za Huawei MateBook D 16  jest aby laptop oferował wygodę dużej przekątnej, ale nadal był łatwy w transporcie i w dużej mierze udało się to osiągnąć. Zabrałem ze sobą w podróż Huawei MateBook D 16 w klasycznym plecaku na laptopa (Thule Subterra 30), który według producenta jest przystosowany do modeli 15,6 cali. Zmieścił się z pewnym zapasem, razem ze wszystkim co było potrzebne na dwudniowy wyjazd.

    Wymiary laptopa to 356,7 mm × 248,7 mm × 18,4 mm, a waga wynosi 1,7 kg. Ponieważ na praktycznie każdy wyjazd zabieramy laptopa razem z ładowarką, istotne jest, że ta dołączona w zestawie nie różni się od szybkich ładowarek dołączanych dzisiaj do smartfonów. Jej wymiary to 60 x 60 x 29 mm i waga 187 gramów sama ładowarka, 232 gramy razem z kablem USB C. Dodatkowo możemy zabrać tylko jedną ładowarkę do telefonu i laptopa. Sprawdziłem w jednym z popularnych sklepów, że ponad połowa dostępnych modeli 15,6 calowych – przeszło 900 pozycji, jest cięższa od większego Huawei MateBook D 16.

    Obudowa Huawei MateBook D 16 jest wykonana w całości z aluminium – zarówno zewnętrzna część klapy, spód komputera, jak i przestrzeń dookoła klawiatury. Jedynie wąskie ramki ekranu są wykonane z matowego, czarnego tworzywa, co ma tą zaletę, że nie będą odbijać światła.

    Touchpad jest dużych rozmiarów – 121 x 73,5 mm. Wykorzystując większą przestrzeń jaką daje przekątna 16 cali Huawei umieścił pełnowymiarowa klawiaturę z blokiem numerycznym, która jest podświetlana. Klawisze mają skok 1,5 mm. Ponad blokiem numerycznym znajdują się 4 dodatkowe klawisze skróty, które nie wymagają wciśnięcia klawisza funkcyjnego: kalkulator, wyszukiwanie AI, powrót do pulpitu i wyłączenie kamery. Klawisz wyszukiwania przeszukuje także podłączone do laptopa urządzenia mobilne.

    Huawei MateBook D 16

    Touchpad zrobił na mnie dobre wrażenie – jest precyzyjny, daje dużo miejsca, obsługuje gesty. Podświetlana klawiatura jest wygodna przede wszystkim ze względu na blok numeryczny. Sam mechanizm klawiszy wyspowych jest obecnie bardzo podobny w wielu urządzeniach i w modelu Huawei MateBook D 16 nie wyróżnił się niczym szczególnym. Warto zauważyć, że kamera ma diodę informującą o jej pracy, ale nie ma fizycznej zasłony. Klawisz wygaszania kamery nie gasi jej diody, co może czasem wprowadzić w błąd.

    Podoba mi się umieszczenie skanera linii papilarnych w przycisku zasilania. To najbardziej naturalne miejsce, które i tak musimy dotknąć aby włączyć komputer. Co istotne, odcisk palca zostanie odczytany przy włączaniu komputera i nie trzeba przykładać palca po raz drugi gdy komputer się uruchomi – będziemy od razu zalogowani do pulpitu Windows. Dotknięcie czytnika gdy komputer jest uruchomiony będzie konieczne tylko wówczas, gdy się wylogujemy, albo komputer wejdzie w tryb uśpienia. Zimny start zajmuje Huawei MateBook D 16 około 10 sekund.

    Na lewej krawędzi laptopa znajdziemy dwa gniazda USB C, pełnowymiarowe HDMI 2.0, oraz gniazdo słuchawkowe i mikrofonowe w jednym. Na prawej krawędzi znajdują się dwa pełnowymiarowe gniazda USB A (USB 3.2 Gen 1). Brak gniazda Ethernet nie jest zaskakujący, szkoda natomiast, że nie ma wbudowanego czytnika kart pamięci.

    Huawei MateBook D 16 jest wyposażony w dwa głośniki stereo na spodzie obudowy. Mają one pełniejsze i głośniejsze brzmienie niż w typowym laptopie businessowym, ale do brzmienia topowych tabletów z 4 głośnikami jeszcze trochę im brakuje.

    Opór stawiany przez zawias ekranu jest na tyle duży, że nie da rady otworzyć go jedną ręką. Trzeba drugą przytrzymać spód laptopa. Dla jednych będzie to wada, dla innych zaleta, że ekran pewnie utrzymuje ustawioną pozycję. Odchyla się również daleko do tyłu, dalej niż zazwyczaj, chociaż nie osiąga pełnych 180 stopni – jednak niewiele brakuje.

    Huawei MateBook D 16

    Co sądzimy o wyświetlaczu? – ocena 5-

    Ekran Huawei MateBook D 16 sprawia naprawdę dobre wrażenie. Ma rozdzielczość 1920 x 1200 pikseli, proporcje 16:10 i jest matowy. Według producenta oferuje 100% pokrycie sRGB, ma kontrast 1200:1 oraz jasność 300 nitów.

    To co zwraca uwagę już przy pierwszym kontakcie to zaskakująco duży rozmiar i super wąskie ramki ekranu. Jeśli dotąd pracowaliśmy na 14 calowym laptopie, nie mówiąc o jeszcze mniejszych przekątnych, to przeskok w dostępnej przestrzeni roboczej jest bardzo odczuwalny. O ile na 14 calowym laptopie da się pracować, gdy jest to konieczne, np. w podróży, w samolocie czy pociągu, albo na konferencji, to Huawei MateBook D 16 zdecydowanie sprawia wrażenie komputera przeznaczonego do pracy na co dzień. Jest to istotna różnica, którą podczas pracy z programami o rozbudowanym interfejsie, takie jak Photoshop czy edycja wideo w Davinci Resolve przyjąłem z ulgą.

    Jest to również panel oferujący całkiem solidny obraz, z dość jednolitym podświetleniem, dobrym kontrastem i nasyconymi kolorami. Kąty widzenia też są całkiem dobre, choć podczas patrzenia pod kątem da się zauważyć spadek jasności, za to czytelność i kolory pozostają bez zmian.

    Huawei informuje, że ekran został wyposażony w sprzętowe rozwiązanie TÜV Rheinland Low Blue Light, które zmniejsza ilość światła niebieskiego, nie wpływając jednocześnie na balans bieli wyświetlanego na ekranie obrazu. Ma to zmniejszać zmęczenie oczu podczas pracy. Poprawę komfortu trudno mi jednoznacznie ocenić, natomiast sam obraz faktycznie nie jest zażółcony, więc ten aspekt jest zgodny z obietnicą producenta.

    Specyfikacja – ocena 5+

    Testowy egzemplarz laptopa Huawei MateBook D 16 był wyposażony w:

    • Procesor Intel i7 12700H – 14 rdzeni (6 wydajnościowych i 8 energooszczędnych), 20 wątków, z maksymalnym zegarem Turbo wynoszącym 4,7 GHz
    • 16 GB RAM LPDDR4x
    • 512 GB PCIe SSD
    • Bluetooth 5.1
    • WiFi z antenami 2X2 MIMO w technologii Huawei Metaline antenna
    • Przednią kamerę 1080p
    • Windows 11 Home 64

    Wyniki benchmarków dla Huawei MateBook D 16:

    • Cinebench R23 – 11613 dla wszystkich wątków, 1792 dla jednego rdzenia
    • Geekbench 5 – 11417 dla wszystkich wątków, 1797 dla jednego rdzenia
    • Geekbench 5 OpenCL – 19144
    • Sekwencyjny odczyt z dysku – 3503 MB/s
    • Sekwencyjny zapis na dysku – 2443 MB/s

    Każdy z tych wyników okazał się zauważalnie lepszy niż osiągnięty przez Dynabook Tecra A40-K, który jest jego konkurentem. Różnica na korzyść Huawei sięga 28% dla wszystkich rdzeni w Cinebench R23 i 41% w Geekbench 5 – to już wyraźnie zauważalne dla użytkownika różnice. Zapis na dysku SSD okazał się dwukrotnie od Dynabook szybszy.

    Przednia kamera o rozdzielczości Full HD oferuje całkiem dobry obraz, lepszy niż najczęściej spotykany w laptopach, choć nie dorównuje jeszcze lepszym kamerom internetowym  na USB.

    Huawei chwali się swoimi antenami WiFi, więc postanowiłem sprawdzić ich działanie w miejscu najsłabszego zasięgu w mieszkaniu – przez trzy ściany, w tym jedną nośną. Część urządzeń w ogóle nie jest w stanie połączyć się z tego miejsca z domowym WiFi. Jeden z  testowanych smartfonów z najwyższej półki osiągną 6 Mbps pobierania i 3 Mbps wysyłania. Tymczasem laptop Huawei MateBook D 16 osiągną użyteczne 22,5 Mbps pobierania i 16 Mbps wysyłania – wynik niemal 4 razy lepszy od topowego smartfonu. To świetna wiadomość, zwłaszcza dla osób korzystających z WiFi na konferencjach, w hotelach i miejscach publicznych.

    Huawei MateBook D 16

    Huawei MateBook D 16

    Huawei MateBook D 16

    Huawei MateBook D 16

    Huawei MateBook D 16

    System operacyjny– ocena 5-

    Huawei MateBook D 16 działa pod kontrolą systemu Windows 11 Home 64 bitów. System nie sprawił mi żadnych problemów podczas testów. Nie doświadczyłem restartów, czy zawieszenia się.

    Huawei oferuje dodatkowy, własny panel sterowania, który zarządza działaniem kamery (rozmycie tła), dźwięku, nagrywania ekranu, Huawei Share i podłączonymi urządzeniami.

    Możliwe jest podłączenie telefonu Huawei do laptopa Huawei w ten sposób, że można mieć zarówno podgląd ekranu telefonu czy tabletu, dostęp do plików, jak i wyszukiwać pliki na wszystkich urządzeniach jednocześnie. Telefon pojawia się wówczas jako kolejny dysk w komputerze, zupełnie jak przy podłączeniu kablem, ale w trybie bezprzewodowym. Można też wykorzystać tablet Huawei z piórem jako urządzenie sterujące laptopem lub jako drugi wyświetlacz.

    Ponieważ nie miałem u siebie żadnych innych urządzeń Huawei, nie testowałem tych funkcji w połączeniu z Huawei MateBook D 16. Widziałem ich działanie w przeszłości i uważam te funkcje za wartościowy dodatek. W moim wypadku na pewno byłby bardziej użyteczne gdybym mógł je wykorzystać z innymi smartfonami z Androidem, nie tylko z urządzeniami Huawei. Rozumiem jednak, że jest konieczna głębsza integracja z nakładką systemową w urządzeniach mobilnych.

    Jak długo działa bateria? – ocena 4+

    Obciążenie laptopa w drastyczny sposób wpływa na czas jego działania na baterii i nie sposób sprawdzić wszystkie możliwe scenariusze. Ja zdecydowałem się na test strumieniowania wideo z YouTube, bo wymaga ciągłego połączenia z internetem i obciąża komputer w podobny sposób jak to co wykonujemy najczęściej – przeglądanie internetu czy praca biurowa. Jasność ekranu ustawiłem na 50%. Po 6 godzinach komputer miał 24% baterii, można więc oczekiwać około 8 godzin działania na baterii pod umiarkowanym obciążeniem.

    Dołączona w zestawie z laptopem ładowarka naładowała 48% baterii w 30 minut, co jest dobrym wynikiem.

    Huawei MateBook D 16

    Nasza finalna ocena

    Podczas gdy większość producentów najczęściej skupia się na sprzętach ultramobilnych – 14 calowych i mniejszych, po macoszemu traktując większe laptopy, często oferując je w wersji z taniego tworzywa, ze słabszym ekranem, Huawei postanowił podejść do tematu inaczej.

    Huawei MateBook D 16 oferuje dobrą jakość wykonania, obudowę w całości aluminiową, wysokiej jakości wyświetlacz, dobrą wydajność i bardzo dobry zasięg WiFi – lepszy od topowych smartfonów. Działa do 8 godzin na baterii pod umiarkowanym obciążeniem i ładuje połowę baterii w pół godziny. Najważniejszy jest jednak komfort jaki daje 16 calowa przekątna przy dłuższej pracy, albo podczas korzystania z bardziej złożonych aplikacji z wieloma panelami i ustawieniami. Zdecydowanie preferuję edytować zdjęcia i wideo na większym ekranie, nawet w podróży. Jednocześnie 16 calowy laptop Huawei mieści się bez problemu do najpopularniejszych akcesoriów przeznaczonych do 15,6 calowych laptopów, takich jak plecak z kieszenią na laptopa, czy etui ochronne. Jeśli dodać do tego mniejszą ładowarkę, która może jednocześnie ładować nasz telefon, to nie miałbym problemu używać Huawei MateBook D 16 zarówno na co dzień przy biurku, jak i w podróży. Jeśli ktoś nie może sobie pozwolić na pracę z zewnętrznym, stacjonarnym monitorem, to taki 16 calowy laptop jest wygodniejszym narzędziem do pracy niż mniejsze komputery przenośne. Wciąż będzie on mniejszy i przede wszystkim lżejszy od laptopów dla graczy, nawet tych o mniejszej od Huawei przekątnej.

    Uwag do konstrukcji mam niewiele. Najbardziej brakowało mi wbudowanego czytnika kart pamięci. Nie jest to dla mnie kluczowe, ale producent nie deklaruje czy porty USB C są zgodne z Thunderbolt i tylko jeden z tych portów może przesyłać obraz (jest jeszcze HDMI). W sprzęcie businessowym mile widziane byłby gniazdo Ethernet. Poza tymi, dla mnie jednak nie najistotniejszymi kwestiami, z Huawei MateBook D 16 korzystało się bardzo przyjemnie.

    Huawei MateBook D 16 dostępny będzie w przedsprzedaży od 23 czerwca do 24 lipca 2022 z obniżką o 700 zł. Z promocji będzie można skorzystać w sklepie Huawei.pl oraz w sieciach handlowych Media Expert, RTV Euro AGD, Media Markt, x-kom, Neonet oraz Komputronik.

    Sprzedaż regularna rusza od 25 lipca, a sugerowana cena detaliczna to 3999 zł za wersję z procesorem i5 i 8 GB pamięci RAM, 4399 zł za wersję i5/16 GB oraz 5699 zł za wersję i7/16 GB.

    Ja testowałem najdroższą wersję, którą w promocji będzie można kupić za 4999 zł. Wygląda na to, że laptop Huawei będzie tańszy i lepiej wykonany, oraz wydajniejszy od testowanego niedawno laptopa   Dynabook Tecra A40-K, który ma słabszy procesor i jest wykonany z tworzywa, a nie metalu. Za to Dynabook ma więcej portów, w tym czytnik kart i gniazdo Ethernet, oraz ekran otwierający się do pełnych 180 stopni.

    Uwielbiamy: 16 calową przekątną w rozmiarze 15,6 cala

    Nie lubimy: braku czytnika karty pamięci

    Dla kogo jest Huawei MateBook D 16:

    • Dla osób pracujących wiele godzin z laptopem bez możliwości podłączenia zewnętrznego ekranu
    • Dla osób szukających klawiatury z blokiem numerycznym
    • Dla osób szukających wygodnego narzędzia do pracy, o wysokiej wydajności

    Dla kogo nie jest Huawei MateBook D 16:

    • Nie dla osób szukających najbardziej mobilnego laptopa, ważącego w okolicach kilograma
    • Nie dla osób, które absolutnie muszą mieć gniazdo Ethernet, czytnik kart pamięci czy Thunderbolt 4
    • Nie dla tych, którzy chcieliby integrację smartfonu i tabletu z laptopem, a nie korzystają ze sprzętów Huawei

    Alternatywy dla Huawei MateBook D 16:

    Huawei MateBook D 16

  • Huawei Watch Fit 2

    Huawei wprowadził na rynek swój kolejny zegarek - Huawei Watch Fit 2. Najważniejszą różnicą względem serii Watch GT jest kształt koperty i wyświetlacza – zamiast okrągłego ekranu jest prostokątny, o dużej przekątnej. Mimo dużego wyświetlacza Huawei Watch Fit 2 jest wyjątkowo lekki i od serii Watch GT tańszy – jego cena zaczyna się od 599 zł za wersję Active. Są jeszcze dwa droższe warianty o bardziej eleganckim wykończeniu. Funkcje oprogramowania są dobrze znane z innych zegarków producenta. Sprawdźmy co ma do zaoferowania i czym się różni.

    Główne wady i zalety Huawei Watch Fit 2

    Zalety Huawei Watch Fit 2:

    • Lekki, wygodny
    • Wodoszczelny 5 ATM
    • Wbudowany głośnik i mikrofon do rozmów głosowych
    • Trzy wersje wykończenia i rodzaju paska lub bransolety
    • Prostokątny wyświetlacz AMOLED o dobrych parametrach, wyświetla aż 4 rzędy ikon
    • Solidne funkcje monitorowania zdrowia i snu
    • Obsługuje 5 systemów globalnej lokalizacji podczas zapisu treningu
    • Pomiary treningu nie odbiegały od znacznie droższego Garmina
    • Możliwość eksportu trasy GPS w postaci pliku
    • Można wgrać 23,5 GB plików MP3 do zegarka
    • Dobra optymalizacja i bezproblemowe działanie
    • Do 14 dni pracy na baterii
    • Atrakcyjna cena

    Wady Huawei Watch Fit 2:

    • Brak wsparcia dla płatności zbliżeniowych w Polsce
    • Tylko predefiniowane odpowiedzi na powiadomienia
    • Brak wsparcia dla Spotify
    • Nie odbiera powiadomień za pomocą WiFi
    • Bardzo ubogi sklep z aplikacjami
    • Asystent Huawei tylko w połączeniu z telefonem Huawei i EMUI 10.1 lub nowszym

    Huawei Watch Fit 2

    Jak oceniamy design? – ocena 4+

    Huawei Watch Fit 2 jest oferowany w trzech wariantach:

    Do redakcji na testy trafiła wersją Classic ze skórzanym paskiem. Waga Huawei Watch Fit 2 zależy od wersji. Najlżejsza jest wersja Active, gdzie samo urządzenie bez paska waży 26 gramów. Wersja Classic i Elegant bez paska waży 30 gramów. Zważyłem wersję Classic razem ze skórzanym paskiem i waży równo 40 gramów. Wersja z bransoletą na pewno będzie jeszcze trochę cięższa.

    Zarówno wersja Classic jak i Elegant mają mocowania paska lub bransolety na standardowym teleskopie, a szerokość paska wynosi 20 mm. Wersja Active różni się pod tym względem, bo polimerowe paski mają swój unikalny sposób mocowania, a więc wersja Active nie jest kompatybilna ze zwykłymi paskami skórzanymi.

    Niezależnie od wersji Huawei Watch Fit 2 jest wodoszczelny według normy 5 ATM, można w nim pływać na basenie i w jeziorze. Na obudowie znajduje się pojedynczy fizyczny przycisk, który wybudza ekran, przechodzi do listy aplikacji lub wraca do ekranu głównego. Jego przytrzymanie uruchamia asystenta Huawei, o ile korzystamy ze smartfonu Huawei z nakładką systemową EMUI 10.1 lub nowszą.

    Zegarek jest wyposażony w głośnik, mikrofon oraz czujnik tętna i natlenienia krwi na spodzie obudowy.

    Uważam, że najistotniejsza cechą Huawei Watch Fit 2 jest wygoda i niska waga. Urządzenie prezentuje się dobrze, ale jakością materiałów, jak i w związku z tym ceną, daleko mu do testowanych niedawno Huawei Watch GT 3 Pro, które to zegarki były przy okazji znacznie od Huawei Watch Fit 2 cięższe.

    Huawei Watch Fit 2

    Co sądzimy o wyświetlaczu? – ocena 5

    Najbardziej charakterystyczną cechą Huawei Watch Fit 2 jest prostokątny wyświetlacz AMOLED o przekątnej 1,74 cala. Ekran ma rozdzielczość 336 x 480 pikseli, co przy tej przekątnej przekłada się na gęstość pikseli wynoszącą 336 PPI.

    Huawei od początku oferował wysokiej klasy wyświetlacze w swoich zegarkach, a Huawei Watch Fit 2 nie jest tutaj wyjątkiem. Ekran ma dobre katy widzenia i wystarczającą maksymalną jasność, która może być regulowana automatycznie i ręcznie. Regulacja jasności jest płynna – oferuje kilkadziesiąt pozycji.

    Można włączyć opcję „zawsze na ekranie” wówczas wyświetlana jest uproszczona wersja zegara, która będzie widoczna cały czas. Domyślna tarczę zegara można ustawić na 10 lub 20 sekund podświetlania po wybudzeniu gestem nadgarstka, przyciskiem, bądź dotknięciem ekranu. Można też włączyć jednorazowo wydłużone podświetlenie ekranu na od 5 do 20 minut, zależnie co wybierzemy w ustawieniach.

    Prostokątny kształt wyświetlacza sprawia, że na listach mieści się więcej pozycji, niż na okrągłym ekranie. Podczas gdy w Huawei Watch GT 3 Pro lista aplikacji czy ustawienia mają 3 linie ikon lub tekstu, to w Huawei Watch Fit 2 widzimy 4 rzędy ikon lub tekstu.

    Huawei Watch Fit 2

    Specyfikacja i system operacyjny – ocena 4-

    Huawei Watch Fit 2 to zamknięty system. Producent nie zdradza zastosowanych podzespołów. Wiadomo, że Huawei Watch Fit 2 korzysta z Bluetooth 5.2, ma wbudowany akcelerometr, żyroskop i czujnik geomagnetyczny.

    Wersje Classic i Elegant mają NFC, podczas gdy wersja Active go nie ma. Dla polskiego użytkownika nie robi to różnicy, bo pomimo fabrycznie zainstalowanej aplikacji Portfel, Huawei nie nawiązał współpracy z żadnym partnerem oferującym płatności i te nie są w naszym kraju dostępne. Nie wiadomo też kiedy, ani czy na pewno będą dostępne w przyszłości. Zegarek nie łączy się też bezpośrednio z WiFi, a więc aby odebrać powiadomienia musi być w zasięgu łączności z telefonem.

    Najważniejsze funkcje z punktu widzenia zdrowia, to znane z innych zegarków Huawei całodobowe monitorowanie pulsu, natlenienia krwi i stresu, oraz monitorowanie jakości snu. Są też programy monitorujące uprawianie określonych dyscyplin sportowych, ze szczególnym naciskiem na kursy biegowe i plany treningowe. Zegarek oferuje też animowane wskazówki dotyczące rozciągania przed i po bieganiu. Niewątpliwą zaletą Huawei Watch Fit 2 jest obsługa aż pięciu standardów lokalizacji: GPS, Beidou, GLONASS, Galileo i QZSS.

    Porównałem pomiary wykonane zegarkiem Garmin Fenix 6X Sapphire i testowanym Huawei Watch Fit 2 podczas jazdy rowerem i wyniki były bardzo zbliżone. Garmin określił średni puls na 131 uderzeń na minutę, a Huawei na 130 uderzeń na minutę. Maksymalne tętno u Garmina to 164 uderzenia na minutę, a u Huawei to 162 uderzenia na minutę. Dystans i prędkość także okazały się zbliżone. Porównałem również zapis trasy GPS, co widać na załączonej mapie – czerwony ślad to Huawei, a niebieski to Garmin. Oba ślady nakładają się w większości przypadków i różnic nie ma wiele, ale jeśli miałbym wskazać precyzyjniejszy pomiar z mniejsza liczbą ściętych zakrętów, to byłby to Huawei. To jest bardzo dobry wynik, biorąc pod uwagę, że Garmin jest urządzeniem 5 razy droższym. Jak widać nie przeszkodziło to Huawei Watch Fit 2 mu dorównać pod względem pomiarów.

    Huawei Watch Fit 2

    Huawei Watch Fit 2

    Huawei Watch Fit 2

    Drugim filarem nowoczesnego zegarka, po śledzeniu stanu zdrowia, są funkcje typowe dla smartwatch’a. Największą zaletą Huawei Watch Fit 2 jest możliwość odbierania połączeń głosowych wprost z zegarka. Można też podłączyć do niego słuchawki Bluetooth i skopiować do jego pamięci utwory MP3 – do tego celu mamy do dyspozycji aż 23,5 GB. Można odpowiadać na powiadomienia predefiniowanymi odpowiedziami. Można je przejrzeć i zmodyfikować w aplikacji zdrowie. Jest też sklep z aplikacjami, ale w czasie pisania recenzji było dostępnych jedynie 6 aplikacji, z czego jedna to kalkulator, 3 inne to proste gry i łamigłówki, a dwie to pomoc w nawigacji do celu, ale aby z niej skorzystać trzeba najpierw wyznaczyć trasę na smartfonie.

    Nie ma wsparcia dla Spotify, nie ma też integracji z aplikacjami na smartfonie, jak to ma często miejsce w przypadku Wear os od Google. Zdecydowana większość funkcjonalności Huawei Watch Fit 2 to fabryczne funkcje. Większość funkcji jest spójna pomiędzy wszystkimi urządzeniami Huawei, a różnią się głównie designem i jakością materiałów. Najlepsza decyzja Huawei w ostatnim czasie to danie użytkownikom możliwości eksportu zapisanej trasy GPS do pliku GPX, TCX, lub KML. To otwiera nowe możliwości budowania archiwum tras niezależnego od używanego urządzenia i jego ekosystemu.

    Wciąż jednak brakuje sporo do funkcjonalności smartwatch’y konkurencji – nie ma dyktafonu, płatności mobilnych, serwisów strumieniujących muzykę, a asystent jest zarezerwowany dla smartfonów Huawei, chociaż gdy już taki smartfon mamy, to asystent będzie nas rozumiał w języku polskim.

    Huawei Watch Fit 2    Huawei Watch Fit 2

    Jak długo działa bateria? – ocena 5-

    Huawei informuje o 14 dniach działania na baterii podczas typowego użytkowania i 7 dniach podczas intensywnego użytkowania. Dokładnie jest to zdefiniowane następująco:

    Typowe użytkowanie: 14 dni

    30 minut połączeń głosowych Bluetooth w tygodniu, 30 minut odtwarzania muzyki w tygodniu, włączone monitorowanie tętna i analiza snu, 30 minut treningu w tygodniu, włączone powiadomienia (50 wiadomości SMS, 6 połączeń i 3 alarmy dziennie), 200 włączeń ekranu dziennie.

    Intensywne użytkowanie: 7 dni

    30 minut połączeń głosowych Bluetooth w tygodniu, 30 minut odtwarzania muzyki w tygodniu, włączone monitorowanie tętna i analiza snu, 60 minut treningu w tygodniu, włączone powiadomienia (50 wiadomości SMS, 6 połączeń i 3 alarmy dziennie), 500 włączeń ekranu dziennie.

    W moim wypadku wynik był pomiędzy obiema wartościami – zegarek działał na jednym ładowaniu około 10 dni. Jest to kilkakrotnie lepszy wynik niż najbogatsze w funkcje smartwatch’e. Daje to komfort tym użytkownikom, którzy chcą monitorować swoje zdrowie w sposób ciągły, zarówno w dzień jak i w nocy, nie chcąc robić zbyt częstych przerw na ładowanie.

    Do ładowania służy magnetyczny kabel USB, ze złączem USB A. Musimy go mieć przy sobie jeśli chcemy Huawei Watch Fit 2 naładować. Nie jest wspierane ładowanie bezprzewodowe.

    Huawei Watch Fit 2

    Nasza finalna ocena

    Na zadowolenie z Huawei Watch Fit 2 mają przede wszystkim wpływ potrzeby i oczekiwania użytkownika. Jeśli skupiamy się przede wszystkim na monitorowaniu tętna, natlenienia krwi i pomiarze jakości snu, chcemy zapisywać trasy z GPS i odbierać połączenia głosowe na zegarku to będziemy z Huawei Watch Fit 2 zadowoleni. Wpłynie na to dobry czas pracy na baterii, lekka konstrukcja, wygoda oraz czytelny ekran o dużej przekątnej i praktycznym do prezentowania informacji kształcie. Cena 599 zł za zegarek z 5 systemami lokalizacji oraz mikrofonem i głośnikiem jest również atrakcyjna.

    Jeśli jednak szukamy płatności mobilnych, wsparcia dla Spotify, bogatej listy opcjonalnych aplikacji do zainstalowania ze sklepu to Huawei Watch Fit 2 będzie rozczarowaniem. Do takich zastosowań lepiej sprawdzi się zegarek Samsunga lub Apple.

    Jego najmocniejszym konkurentem stanie się zapewne Amazfit Bip 3 Pro, który za 299 zł zapowiada podobny zestaw funkcji.

    Uwielbiamy: prostokątny wyświetlacz

    Nie lubimy: braku płatności zbliżeniowych w Polsce

    Dla kogo jest Huawei Watch Fit 2:

    • Dla osób szukających lekkiego i wygodnego zegarka
    • Dla tych, którzy preferują prostokątny, czytelny wyświetlacz, zamiast okrągłego
    • Dla osób chcących przede wszystkim monitorować zdrowie i sport

    Dla kogo nie jest Huawei Watch Fit 2:

    • Nie dla osób szukających płatności zbliżeniowych
    • Nie dla osób, dla których zegarek musi współpracować z zewnętrznymi aplikacjami

    Alternatywy dla Huawei Watch Fit 2:

     

  • Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

    Vivo zaprezentowało swój nowy flagowy smartfon X80 Pro i po raz pierwszy uderza w najwyższa półkę cenową bez najmniejszy kompromisów. Smartfon został wyceniony na 5999 zł. A to oznacza, że można go porównać z najlepszymi modelami na rynku, specjalizującymi się w fotografii, takimi jak Samsung Galaxy S22 Ultra czy Xiaomi Mi 11 Ultra. Z tej trójki tylko vivo X80 Pro nawiązał współpracę z marką fotograficzną - Zeiss, którego niebieskie logo znajduje się na ogromnej wyspie aparatów.

    Każdy z tych smartfonów oferuje mnóstwo specjalistycznych trybów fotograficznych. W samej długiej ekspozycji vivo oferuje 6 podtrybów, do tego osobny tryb gwiaździstego nieba, podwójną ekspozycję, widok podwójny i wiele innych. W tym porównaniu skupiam się na możliwościach, które występują we wszystkich trzech telefonach i są wykorzystywane najczęściej. Porównamy możliwości każdego z obiektywów, zdjęcia dzienne i nocne oraz maksymalne powiększenie.

    Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

    Specyfikacja

     

    vivo X80 Pro

    Xiaomi Mi 11 Ultra

    Samsung S22 Ultra

    Aparat główny

    50 MP, f/1.6, PDAF, Laser AF, OIS

    50 MP, f/2.0, 24mm, Dual Pixel PDAF, Laser AF, OIS

    108 MP, f/1.8, 23mm PDAF, Laser AF, OIS

    Aparat ultraszerokokątny

    48 MP, f/2.2, 114˚ , AF

    48 MP, f/2.2, 12mm, 128˚, PDAF

    12 MP, f/2.2, 13mm, AF

    Aparat z teleobiektywem

    12 MP, f/1.9, 50mm, Dual Pixel PDAF, 2x powiększenie optyczne, gimbal OIS

     

    8 MP, f/3.4, PDAF, OIS, 5x powiększenie optyczne

    48 MP, f/4.1, 120mm, PDAF, OIS, 5x powiększenie optyczne

    10 MP, f/2.4, 70mm dual pixel PDAF, OIS, 3x powiększenie optyczne

    10 MP, f/4.9, 230mm dual pixel PDAF, OIS, 10x powiększenie optyczne

    Aparat do selfie

    32 MP, f/2.5, 24mm

    20 MP, f/2.2, 27mm

    40 MP, f/2.2, 26mm, PDAF

     

    Pierwsze co zwraca uwagę to, że vivo X80 Pro jako drugi smartfon na rynku po S22 Ultra oferuje aż dwa teleobiektywy o różnych powiększeniach. Coraz więcej smartfonów, w tym także tych z górnej półki w ogóle nie oferuje teleobiektywu. Nie znajdziemy go choćby w Xiaomi 12. Do grona smartfonów wyjątkowych pod kątem teleobiektywów można zaliczyć jeszcze Sony Xperia 1 IV z płynną regulacją powiększenia. Dodatkowo vivo X80 Pro ma z w tym zestawieniu najjaśniejszy obiektyw głównego aparatu. Wszystkie trzy telefony mają ultraszerokokątny aparat z ustawianiem ostrości. Za to autofocusem w aparacie do selfie może pochwalić się wyłącznie Samsung.

    Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

    Kolor Zeiss

    Na rozgrzewkę krótkie porównanie subtelnych różnic kolorystycznych pomiędzy standardowym zdjęciem z vivo X80 Pro, a kolorem Zeiss, który można wybrać z górnej belki podczas fotografowania. Różnica jest niewielka i jak bardzo jest widoczna zależy od kolorystyki zdjęcia. Kolory w trybie Zeiss są bardziej przytłumione i analogowe. Czerwienie i żółcie są mniej nasycone, jest też mniej koloru niebieskiego. Jest to ciekawa opcja dla osób, dla których zdjęcia ze smartfonów są za mocno podkręcone, oraz dla tych, którzy cenią sobie fotografię i kolorystykę analogową. Sądzę jednak, że jest grupa odbiorców, dla których ta funkcja będzie bez większego znaczenia. Mi zdecydowanie się podoba, bo tak niewielki niuans często różni zdjęcie dobre od naprawdę dobrego.

    Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

    Zdjęcia z głównego aparatu

    Zdjęcia w dzień z głównego aparatu są zawsze najtrudniejsze w ocenie, bo najbardziej podobne do siebie w efektach. Tutaj przewaga zależy od konkretnego tematu zdjęcia. W mojej ocenie Samsung najlepiej oddał czerwień truskawek. Na zdjęciu łąki o zachodzie słońca najmocniej wydobył kolory z kwiatów traw. Za to vivo X80 Pro najmocniej rozmywa tło fotografowanych obiektów w sposób naturalny, czyli bez pomocy trybu portretowego. To efekt połączenia dużej matrycy i najjaśniejszego obiektywu. Przy powiększaniu 100% zarówno Samsung jak i Xiaomi oferują trochę więcej detali od vivo. Nie ma to dużego znaczenia w praktyce, bo najczęściej nie oglądamy zdjęć na 100% powiększeniu i do tego na dużym monitorze, ale wspominam o tym dla wielbicieli takich detali. Dla odmiany vivo X80 Pro zachowuje najwięcej detali w cieniach i to można dostrzec bez powiększenia.

    Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

    Zdjęcia nocne

    Jeśli mówimy o oświetleniu jakie można spotkać na miejskiej ulicy, nawet niezbyt mocno oświetlonej, to efekty są mniej więcej wyrównane i reprezentują wysoki poziom jaki mogą zaoferować wyłącznie duże matryce ze stabilizacją optyczną. Na tle Samsunga i Xiaomi vivo wyróżnia się cieplejszym odcieniem bieli, trochę bardziej nasyconymi kolorami i ponownie dodatkowymi szczegółami w cieniach.

    Gdy zechcemy porównać telefony w warunkach całkowicie ekstremalnych, w których jest bardzo ciemno to vivo wysuwa się wyraźnie na przód, zarówno przed Xiaomi jak i Samsunga. Tam, gdzie u konkurentów widać niemal całkiem czarną plamę vivo pokazuje szczegóły oraz nasyconą zieleń liści drzew i trawy. Przewaga vivo jest tutaj miażdżąca.

     Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 UltraNasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

    Zdjęcia szerokokątne

    Pod względem jakości i szczegółowości zdjęć ultraszerokokątnych wszystkie trzy smartfony prezentują zbliżony, bardzo dobry poziom. Szala przechyla się na jedną ze stron zależnie od rodzaju zdjęcia. Jedyna oczywista różnica to zauważalnie szerszy kąt widzenia w Xiaomi Mi 11 Ultra od dwóch pozostałych smartfonów. Skoro poziom tych zdjęć jest zbliżony do siebie, to oznacza tylko tyle, że królem fotografii mobilnej pozostaje OPPO Find X5 Pro, który w poprzednim porównaniu pokonał zarówno S22 Ultra jak i Xiaomi Mi 11 Ultra.

    Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

    Teleobiektywy i maksymalne powiększenie

    Zarówno vivo jak i Samsung zapewniają większą elastyczność dzięki dwóm teleobiektywom w porównaniu do Xiaomi, który oferuje tylko x5 powiększenie optyczne. Samsung pozostaje królem maksymalnego przybliżenia - x10 powiększenie optyczne jest ewenementem na rynku smartfonów i ponownie przekonałem się, że telefon można wykorzystać lak lornetkę - zidentyfikować rzeczy zbyt odległe, aby je rozpoznać gołym okiem. Jeśli ktoś chce fotografować dziką zwierzynę, S22 Ultra jest bezkonkurencyjny.

    Natomiast vivo z dwoma teleobiektywami wciąż zapewnia więcej niż niemal dowolny inny smartfon. Zarówno powiększenie x2 jak i x5 jest użyteczne i praktyczne. W Xiaomi trochę przeszkadza, że trzeba od razu zdecydować się na x5 i często brakuje opcji pośredniej. Gdy jednak porównamy powiększenia x5 między vivo i Xiaomi to ten drugi oferuje odrobinę więcej ostrości na powiększeniu 100%. Uważam, że vivo zdecydowało się celowo na mniej przetworzoną, dającą bardziej naturalne efekty obróbkę.

     Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

    Zdjęcia makro

    Tutaj bezdyskusyjnie wygrywa Samsung, oferując największe powiększenie. Zaraz za nim całkiem nieźle spisał się vivo, a Xiaomi jest pod tym względem zdecydowanie groszy od obu konkurentów. Są jednak inne modele Xiaomi, które mają dedykowane aparaty makro o sensownej rozdzielczości, które oferują większe powiększenia.

    Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

    Krótko o wideo

    Vivo XX80 Pro ma wiele różnych trybów wideo, wiele ustawień stabilizacji, w tym takie które zawsze trzyma horyzont poziomo, nawet gdy zaczniemy obracać telefonem. Jest też tryb 8K. Zwróciło jednak moją uwagę, że vivo X80 Pro nie pozwala podczas nagrywania 4K przełączać się pomiędzy aparatami, a pozwala jedynie wykorzystywać cyfrowy zoom. Zarówno Xiaomi jak i Samsung oferują pełen zakres, od ultraszerokiego kąta, do teleobiektywu. W tej klasie telefonu brak tak oczywistej funkcji jest to dla mnie zupełnie niezrozumiały.

    Podsumowanie

    Jest wiele rzeczy, których na porównaniach samych zdjęć nie widać. Podoba mi się aplikacja aparatu w vivo i jej ergonomia oraz mnogość przydatnych funkcji. Podoba mi się kolorystyka Zeiss oraz zestaw 4 różnych, ale wszystkich użytecznych aparatów. Jest wielu producentów, którzy mają dużo aparatów, ale potem okazuje się, że jeden służy do detekcji głębi sceny, drugi do makro i ma 2 megapiksele. W efekcie z 4 aparatów zostały tylko 2 użyteczne, z czego tylko jeden dobry. To nie jest przypadek vivo X80 Pro. Tutaj każdy aparat dobrze spełnia swoją funkcję.

    Vivo X80 Pro w niektórych zastosowaniach jest bezkonkurencyjny. Do tej kategorii zaliczyłbym zdjęcia nocne w ekstremalnie słabym oświetleniu. Konsekwentnie vivo miał też więcej szczegółów w cieniach w porównaniu do obu konkurentów. Oferuje także największe naturalne rozmycie tła, wynikające z optyki, nie trybu portretowego.

    Samsung przede wszystkim oferuje największe powiększenie zarówno teleobiektywu jak i zdjęć makro. Kolory z Samsunga podobały mi się bardziej w trybie domyślnym, ale po włączeniu koloru Zeiss albo był remis pomiędzy Samsungiem a vivo, albo wygrywało vivo – to całkowicie subiektywna ocena. Stabilizacja wideo jest zaletą vivo, ale brak możliwości przełączania się pomiędzy aparatami podczas nagrywania 4K to w tej półce cenowej poważna wpadka.

    Xiaomi przyda się ogłoszone partnerstwo z Leica, bo przewag miał najmniej - głównie szerszy kąt widzenia ultraszerokokątnego aparatu i trochę lepszą szczegółowość na 100% powiększeniach od vivo.

    W ostatecznym rozrachunku oceniam debiut vivo w klasie ultrapremium za bardzo udany - pokonał Xiaomi i stoczył dość wyrównaną walkę z Samsungiem. Należy to docenić, bo wielu producentów, choć potrafi implementować najmocniejsze procesory i najlepsze ekrany, z aparatami na najwyższym poziomie nie daje sobie rady. Vivo się udało i to jest niemały sukces. Dodatkowo, poza konkurencją foto vivo wygrywa także designem, szybkością i rozmiarem czytnika linii papilarnych i szybkością ładowania.

     Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra 

     Nasze fotograficzne porównanie vivo X80 Pro, Galaxy S22 Ultra i Mi 11 Ultra

  • Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Marka Dynabook powstała w kwietniu 2019 r po przejściu przez firmę Sharp 80,1 procent wydziału firmy Toshiba zajmującego się komputerami osobistymi. Jak informuje Sharp, przejął nie samą markę, ale także „personel, dawne centrum projektowe Toshiby, zakłady produkcyjne i lokalne biura”. W sierpniu 2020 roku Sharp przejął pozostałe udziały i obecnie jest jedynym właścicielem dawnego wydziału komputerów osobistych Toshiba. Mówimy więc o marce należącej do Sharp, ale doświadczeniu w projektowaniu i produkcji laptopów marki Toshiba. W sklepach często można spotkać się z opisem Toshiba Dynabook, co jest pewnym uproszczeniem, a nie stanem faktycznym.

    Do testów trafiły dwa laptopy marki Dynabook. Głównym bohaterem jest model Dynabook Tecra A40-K z najnowszy procesorem Intel 12 generacji, którego najtańszą konfigurację można zamówić za 4900 zł, a konfiguracja testowa to odpowiednio 5500 zł. Dodatkowo do porównania trafił model już obecny na rynku od jakiegoś czasu, z procesorem Intel 11 generacji, ale za to lżejszy i mogący spełniać także funkcję tabletu Dynabook Portege X30W-J, którego najprostsza konfiguracja zaczyna się od 7900 zł, a w konfiguracji testowej zbliża się do 10 tysięcy złotych.

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Główne wady i zalety Dynabook Tecra A40-K

    Zalety Dynabook Tecra A40-K:

    • 14 cali to optimum do codziennej pracy
    • Pełnowymiarowa, podświetlana klawiatura
    • Precyzyjny touchpad
    • Wygodny czytnik linii papilarnych
    • Bogaty zestaw portów, w tym Ethernet
    • WiFi 6 i Bluetooth 5.2
    • Opcjonalny modem LTE
    • Windows 11
    • Mimo dedykowane gniazda zasilacza można ładować z USB C
    • Businessowy charakter
    • Możliwość dostosowania konfiguracji do potrzeb użytkownika

    Wady Dynabook Tecra A40-K:

    • Przeciętne głośniki, niezbyt głośne
    • Nie widać diod LED podczas pracy – są na bocznej krawędzi
    • Obudowa z tworzywa w przedziale cenowym od 4900 zł
    • Czas pracy na baterii mógłby być trochę dłuższy
    • Fabrycznie zainstalowany McAfee LiveSafe i ExcpressVPN

    Główne wady i zalety Dynabook Portege X30W-J

    Zalety Dynabook Portege X30W-J:

    • Magnezowa obudowa (na spodzie tworzywo)
    • Matowy, dotykowy wyświetlacz i możliwość pracy jak na tablecie
    • Dodatkowa kamera, spełniająca rolę tylnej w układzie tabletu
    • Pełnowymiarowa, podświetlana klawiatura
    • Precyzyjny touchpad
    • Wygodny czytnik linii papilarnych
    • Kamera na podczerwień zgodna z Windows Hello
    • Bogaty zestaw portów mimo niskiej wagi i cienkiej obudowy
    • Opcjonalny modem LTE
    • Windows 11
    • Ładowarka z USB C w zestawie
    • Czas pracy na baterii ok 9h (chociaż krótszy niż deklaruje producent)
    • Businessowy charakter
    • Możliwość dostosowania konfiguracji do potrzeb użytkownika

    Wady Dynabook Portege X30W-J:

    • Starszy procesor Intel 11 generacji
    • Połowa wydajności większego modelu w pracy wielowątkowej
    • Przeciętne głośniki, niezbyt głośne
    • Nie widać diod LED podczas pracy – są na bocznej krawędzi
    • Ładowanie zawsze zajmuje jedno gniazdo USB C
    • Wysoka cena urządzeń typu 2 w 1 z Windows

    Jak oceniamy design? – ocena Tecra 4/ Portege 5-

    Głównym bohaterem testu i porównania jest model Dynabook Tecra A40-K – 14 calowy laptop o wadze 1,45 kg i wymiarach 323,6 x 220,6 x 18,9 mm. To typowy laptop o charakterze businessowym z obudową wykonana w całości z tworzywa. Jego główne cechy to wbudowany w touchpad czytnik linii papilarnych zgodny z Windows Hello i rozbudowany zestaw portów:

    • 2 x USB Type-C z obsługą Thunderbolt 4
    • 2 x USB 3.2 - (jedno z obsługą funkcji Sleep-and-Charge)
    • złącze LAN o Gigabitowej przepustowości
    • pełnowymiarowe HDMI
    • Gniazdo słuchawkowe i mikrofonu w jednym
    • Czytnik kart micro SD
    • Gniazdo Kensington Lock

    Z takim zestawem przejściówki nie są potrzebne, a to nie jest dzisiaj bardzo częsta sytuacja. Do swoich potrzeb zamieniłbym tylko czynnik micro SD na pełnowymiarowe karty SDXC z aparatu. Diody zasilania aktywności znajdują się na lewej krawędzi, co powoduje, że nie są widoczne, dopóki nie wychylimy się na bok, co nie każdemu musi odpowiadać. Dioda zasilania mogłaby być w okolicach przycisku zasilania. Dużym plusem jest za to możliwość odchylenia ekranu o 180 stopni – całkowicie na płasko na stole. Często zdarza się, że chciałbym móc dalej odchylić ekran w laptopie, ale konstrukcja na to nie pozwala.

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Pełnowymiarowa, podświetlana klawiatura wyspowa sprawdza się dobrze, podobnie jak touchpad, który jest precyzyjny. Logowanie odciskiem palca jest szybkie i bezproblemowe, wygodniejsze od hasła czy kodu PIN. Przednia kamera ma wbudowaną fizyczną zasłonę, która daje gwarancję prywatności.

    Głośniki spełniają swoją funkcję, ale nie jest to laptop typowo multimedialny. Wyższe modele tabletów z 4 głośnikami grają od niego o wiele lepiej. Zaryzykowałbym twierdzenie, że smartfon z dobrymi głośnikami stereo ma co najmniej równie dobre brzmienie.

    Dla porównania otrzymaliśmy również model Dynabook Portege X30W-J. Nie jest to premiera, jak w przypadku Dynabook Tecra A40-K, ale pokazuje co Dynabook ma w swojej ofercie z wyższej półki. Dynabook Portege X30W-J ma przekątną 13,3 cala, a waży poniżej jednego kilograma i ma magnezową obudowę. Na mojej wadze zważyłem 960 gramów. Wymiary laptopa to 303,9 x 197,4 x 17,9 mm. Dodatkowo model Dynabook Portege X30W-J jest laptopem typu 2 w 1 – jego ekran jest dotykowy i obraca się o 360 stopni. Można go obrócić tak aby klawiaturę mieć od spodu i używać jak tabletu. Powyżej ekranu znajduje się kamera z wbudowaną zasłoną, oraz dodatkowa kamera na podczerwień, zgodna z Windows Hello.

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Nowością, z którą w laptopie spotykam się po raz pierwszy jest druga kamera, umieszczona powyżej klawiatury tak, że podczas normalnej pracy patrzy pionowo w sufit. Ten dodatkowy aparat ma rozdzielczość 8 megapikseli spełnia rolę tylnej kamery, gdy korzystamy z Dynabook Portege X30W-J jak z tabletu. Można ją wykorzystać zarówno podczas wideorozmów, jak i do robienia zdjęć. Jest do tego systemowa aplikacja aparatu. Innym uzupełnieniem funkcjonalności jest akcelerometr, który pozwala automatycznie obrócić wyświetlany na ekranie obraz dopasowująco do położenia urządzenia.

    Podobnie jak Tecra ma czytnik linii papilarnych w lewym górnym rogu touchpada, który przyspiesza logowanie. Dodatkowo Dynabook Portege X30W-J ma podświetlaną klawiaturę, co ułatwia pracę przy słabym oświetleniu. Wbudowane złącza to:

    • 2 x USB Type-C z obsługą Thunderbolt 4
    • 1 x USB 3.1 (z obsługą funkcji Sleep-and-Charge)
    • Pełnowymiarowe HDMI
    • Gniazdo słuchawkowe i mikrofonu w jednym
    • Czytnik kart micro SD
    • Gniazdo Kensington Lock

    W stosunku do większego Dynabook Tecra A40-K jest o jedno gniazdo USB A mniej i nie ma gniazda Ethernet. Nie ma też dedykowanego osobnego gniazda dla zasilania. Zaletą takiego podejścia jest możliwość wykorzystania ładowarki laptopa do naładowania telefonu. Minusem, że gdy podłączymy zasilanie jedno gniazdo USB C mamy zajęte.

    Podobnie jak większa Tecra Dynabook Portege X30W-J ma diody LED sygnalizujące zasilanie i stan działania umieszczone na krawędzi. Tym razem na krawędzi znajduje się też przycisk zasilania.

    Klawiatura i touchpad spisują się równie dobrze w obu modelach. Podobne jest też brzmienie głośników, czyli takie jakiego w laptopie businessowym można się spodziewać – wystarczające i to wszystko.

    Co sądzimy o wyświetlaczu? – ocena Tecra 4+/ Portege 5-

    Oba laptopy mają ekrany wykonane w technologii IPS o rozdzielczości Full HD – 1920 x 1080 pikseli. Oba wyświetlacze mają dobry kontrast, nasycone kolory i dobre kąty widzenia. Mają podobną jasność, która daje pełen komfort w pomieszczeniach, ale do pracy na słońcu może być trochę za mała. Co ciekawe, oba wyświetlacze są matowe – także ten dotykowy w Dynabook Portege X30W-J, co jest szczególnie rzadko spotykane.

    Dynabook Portege X30W-J obsługuje dotyk 10 palcami, obsługuje także opcjonalne pióro Universal Stylus Pen z technologią Wacom AES 2.0 Pen. Inną różnicą względem Tecra jest zastosowanie Corning Gorilla Glass jako szkła przykrywającego ekran.

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Specyfikacja – ocena Tecra 4+/ Portege 4-

    Dynabook Tecra A40-K to najnowszy, jeszcze przedpremierowy model z procesorem Intel 12 generacji:

    • CPU Intel 1270P – 12 rdzeniowy, 4 rdzenie wydajne i 8 energooszczędnych, 16 wątków, maksymalna częstotliwość Turbo 4.80 GHz
    • Pamięć do 32GB (dwa sloty) – egzemplarz testowy 16 GB
    • Dysk do 1TB Gen4 NVMe™ M.2 PCIe – egzemplarz testowy 256 GB
    • Intel AX211 2x2 Wi-Fi 6E, Bluetooth 5.2, opcjonalne LTE

    Dynabook Portege X30W-J ma jeszcze procesor Intel 11 generacji, ale w przyszłości będzie dostępna z najnowszym procesorem.

    • CPU Intel i7 1165G7 – 4 rdzeniowy, 8 wątkowy, wykonany w technologii 10 nm SuperFin, maksymalna częstotliwość Turbo 4,70 GHz
    • Pamięć do 32GB  – egzemplarz testowy 16 GB
    • Dysk do 1TB NVMe™ M.2 PCIe– egzemplarz testowy 512 GB
    • Intel Wi-Fi 6 Dual Band (802.11ax), Bluetooth 5.1. opcjonalne LTE

    Wyniki benchmarków dla Dynabook Tecra A40-K:

    • Cinebench R23 – 9072 dla wszystkich wątków, 1689 dla jednego rdzenia
    • Geekbench 5 – 8075 dla wszystkich wątków, 1582 dla jednego rdzenia
    • Geekbench 5 OpenCL – 13550
    • Sekwencyjny odczyt z dysku – 3107 MB/s
    • Sekwencyjny zapis na dysku – 1245 MB/s

    Wyniki benchmarków dla Dynabook Portege X30W-J:

    • Cinebench R23 – 4593 dla wszystkich wątków, 1412 dla jednego rdzenia
    • Geekbench 5 – 4852 dla wszystkich wątków, 1406 dla jednego rdzenia
    • Geekbench 5 OpenCL – 17131
    • Sekwencyjny odczyt z dysku – 2350 MB/s
    • Sekwencyjny zapis na dysku – 1432 MB/s

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Zmierzyłem też temperaturę w spoczynku oraz pod obciążeniem, a także jakie taktowania rdzeni zdołały się utrzymać pod dłuższym obciążeniem.

    Dynabook Tecra A40-K zaczęła w spoczynku do 36 stopni Celsjusza, pod maksymalnym obciążeniem wszystkich rdzeni zegary skoczyły do 3,04 GHz, a temperatura chwilowo do 90 stopni Celsjusza, aby ostatecznie ustabilizować się w okolicach 70 stopni Celsjusza i 2,02 GHz.

    Dynabook Portege X30W-J zaczął w spoczynku do 41 stopni Celsjusza, pod maksymalnym obciążeniem wszystkich rdzeni zegary skoczyły do 1,44 GHz, a temperatura chwilowo do 68 stopni Celsjusza, aby ostatecznie ustabilizować się w okolicach 60 stopni Celsjusza i 1,24 GHz.

    Różnice w wydajności są czytelne. Przy pracy jednowątkowej różnice pomiędzy oboma laptopami nie są duże. Jednak gdy możliwe jest wykorzystanie wszystkich rdzeni, to 12 rdzeni większego modelu Dynabook Tecra A40-K daje dwukrotną przewagę nad mniejszym i bardziej mobilnym Dynabook Portege X30W-J, który ma do dyspozycji 4 rdzenie i 8 wątków.

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    System operacyjny– ocena Tecra 4+/ Portege 5

    Oba laptopy trafiły do mnie z zainstalowanym Windows 11. W obu wypadkach nie napotkałem żadnych problemów w działaniu systemu na tych laptopach. Przesiadka z Windows 10, z którym pracuję na co dzień, wymagała chwili na przyzwyczajenie, ale nie było to trudne.

    Dynabook Tecra A40-K ma stosunkowo niewiele aplikacji firm trzecich, ale nie obyło się bez McAfee LiveSafe i ExcpressVPN, które na wstępie odinstalowałem. Dynabook Portege X30W-J nie miał tych programów fabrycznie zainstalowanych i to mu się chwali.

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Jak długo działa bateria? – ocena Tecra 4-/ Portege 4+

    Producent informuje, że Dynabook Tecra A40-K działa na baterii do 9,4h, a Dynabook Portege X30W-J do 16 godzin.

    Przeprowadziłem test strumieniowania wideo z YouTube, z jasnością ekranu ustawioną na połowę. Dynabook Tecra A40-K odtwarzał wideo przez 7 godzin, gdy był bliski wyłączenia, a Dynabook Portege X30W-J po 8 godzinach miał jeszcze 17 % baterii, co pozwala się spodziewać około 9 i pół godziny działania na jednym ładowaniu.

    W laptopie nawet bardziej niż w telefonie czas działania będzie się różnić w zależności od obciążenia. Gdy wyłączymy WiFi, ekran ustawimy na najniższą jasność wyniki na pewno da się znacząco wydłużyć. Gdy jednak procesor obciążymy maksymalnie czas działania skróci się więcej niż o połowę.

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Nasza finalna ocena

    Tak naprawdę to dwa zupełnie różne urządzenia. Nowszy Dynabook Tecra A40-K to laptop do standardowej pracy, który oferuje wysoką wydajność 12 rdzeniowego procesora. Oprócz pracy biurowej poradzi sobie z edycją zdjęć czy montażem wideo. Większy rozmiar sprzyja dłuższej pracy przy biurku i jest dobrym kompromisem pomiędzy mobilnością a produktywnością na co dzień.

    Dynabook Portege X30W-J top przede wszystkim urządzenie super mobilne – waży poniżej kilograma, ma dotykowy ekran i można na nim pracować zarówno jak na tradycyjnym laptopie z pełnowymiarową klawiaturą, jak i na tablecie. Wspiera dotyk, automatyczne obracanie ekranu i ma nawet tylny aparat w trybie tabletu. Można dokupić opcjonalne pióro do odręcznego pisania. Mobilność odbiła się jednak na wydajności wielordzeniowej, która jest o połowę niższa niż w większym modelu.

    Dokładna konfiguracja obu urządzeń zależy głównie od użytkownika – oba laptopy można wyposażyć w modemy LTE, akcesoria uwierzytelniające użytkownika, takie jak kamery na podczerwień i czytniki linii papilarnych. Nie mam wątpliwości, że to urządzenia przede wszystkim do pracy. Bogaty zestaw portów pozwala bez problemu podłączyć zewnętrzne akcesoria, również projektor w sali wykładowej, bez sięgania do przejściówek.

    Jeśli chodzi o wady, to głośniki są najwyżej przeciętne, co w laptopach businessowych nie zaskakuje. Chętnie zamieniłbym czytnik kart micro SD na pełnowymiarowe karty SD, bo takich też często używam, zwłaszcza w pracy. Design jest moim zdaniem stonowany. Dla mnie nie jest to wadą, ale dziś na rynku dominują srebrne, aluminiowe obudowy. Decyzja prawdopodobnie spowodowana jest właśnie tym, że Dynabook to bardziej sprzęty do pracy i mniej do pokazania się na mieście. Ogólnie oba laptopy oceniam pozytywnie i nie miałbym problemu aby stały się moimi głównymi narzędziami do pracy. Dynabook Tecra A40-K wybrałbym do pracy na co dzień, a Dynabook Portege X30W-J na wyjazdy i konferencje, chociaż każdy z nich sprawdziłby się wystarczająco dobrze w obu zastosowaniach. Kluczowym ograniczeniem jest tutaj tylko połowa niższa wydajność mniejszego modelu, co przełożyłoby się na dłuższe oczekiwanie na renderowane wideo.

    Uwielbiamy: bogaty zestaw portów w obu laptopach

    Nie lubimy: przeciętnie brzmiących, niezbyt głośnych głośników w obu laptopach

    Dla kogo jest Dynabook Tecra A40-K:

    • Dla osób potrzebujących wielowątkowej wydajności 12 rdzeniowego procesora
    • Dla osób najczęściej pracujących dłużej przy biurku, bez dostępu do osobnego monitora
    • Dla ceniących możliwość odchylenia ekranu całkowicie płasko – o 180 stopni

    Dla kogo nie jest Dynabook Tecra A40-K:

    • Nie dla osób szukających maksymalnie lekkiego i mobilnego sprzętu
    • Nie dla osób szukających sprzętu 2 w 1
    • Nie dla ceniących dotykowy ekran

    Dla kogo jest Dynabook Portege X30W-J:

    • Dla szukających super lekkiego i mobilnego sprzętu do ciągłego noszenia przy sobie
    • Dla ceniących ekrany dotykowe
    • Dla szukających sprzętu 2 w 1, obsługującego pióro, dotyk i mającego tylną kamerę w trybie tabletu

    Dla kogo nie jest Dynabook Portege X30W-J:

    • Nie dla osób, które pracują przy biurku bez dodatkowego ekranu i mało przenoszą laptop ze sobą
    • Nie dla osób, które nie chcą dopłacać do funkcji z których nie chcą korzystać np. dotykowego ekranu
    • Nie dla osób dużo pracujących z wideo, lub potrzebujących możliwe wysokiej wydajności

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

    Dynabook Tecra A40-K oraz Dynabook Portege X30W-J – test

  • Test Sony WH-1000XM5 – jeśli szukasz słuchawek z najlepszym ANC

    Tysiączki, jak nazywają te słuchawki pracownicy polskiego oddziału SONY, są prawdziwą legendą. Historia tysiączków zaczęła się w roku 2016 r., gdy na półkach sklepowych pojawił się model MDR-1000X. Premiera XM2 odbyła się rok później, XM3 były dostępne w 2018 r. Model XM4 pojawił się w sklepach po 2 latach w 2020 r. Teraz po 2 latach przerwy można już kupić Sony WH-1000XM5. Kosztują 1999 zł, czyli dokładnie o 500 zł więcej od poprzedniej edycji, którą nadal można zamawiać w sklepach internetowych. To spora różnica w cenie i można chyba wysnuć tezę, że to właśnie XM4 stanowią największą konkurencję dla nowych tysiączków.

    Sony WH-1000XM5

    Konkurencja

    Tańsze XM4 to nie jedyny problem czekający na półkach sklepowych na XM5. W polskich sklepach można kupić:

    • Bose QuietComfort 45 za 1500 zł
    • Bang & Olufsen BEOPLAY HX za ponad 2000 zł
    • Apple AirPods Max za 2200 zł
    • Sennheiser MOMENTUM 3 Wireless za 1700 zł
    • Beyerdynamic Amiron Wireless za 2600 zł
    • Bose Headphones 700 za 1400 zł
    • Bowers & Wilkins PX7 za 1500 zł

    Rynek nausznych słuchawek premium jest więc dosyć mocno zatłoczony, a dodatkowo należy wspomnieć, że w obecnych, trudniejszych czasach klient znacznie dłużej będzie się zastanawiał przed podjęciem ostatecznej decyzji o zakupie. Słuchawki nauszne premium muszą także coraz częściej ustępować pola coraz lepszym słuchawkom TWS. Maluchy mają coraz lepszy dźwięk, coraz lepsze baterie i coraz lepsze ANC, a są zwykle o połowę tańsze i wygodniejsze w codziennym użytkowaniu. Dotyczy to przede wszystkim rozmiaru ich etui, co ma niebagatelne znaczenie w zwykłej eksploatacji.

    Sony WH-1000XM5

    Design

    Design nowych WH-1000XM5 wzbudził w dniu premiery na pewno większe emocje niż to jak grają, czy jak tłumią szum. Sony zdecydowało się w tym roku na sporą zmianę. Słuchawki nie składają się, co tym samym wymusiło inną konstrukcję etui, które teraz jest zauważalnie większe. Etui redukuje swoją objętość dopiero po wyjęciu słuchawek – można je nieco spłaszczyć – ale bardzo nieznacznie. W środku etui jest mały przedział na kable – słuchawkowy i do ładowania. Słuchawki poprzez zmianę swojej konstrukcji inaczej układają się także, gdy nosimy je na szyi – niestety wówczas widać ich środek, a nie obudowę. Same słuchawki są niesamowicie miłe w dotyku i wygodne. Zastosowane tworzywa genialnie sprawdzają się w codziennym użytkowaniu, choć należy pamiętać, że w lecie małe słuchawki TWS na ulicy będą znacznie przyjemniejsze, bo po prostu nie będą działały jak zimowe nauszniki. Słuchawki w czarnej wersji niestety zbierają tłuszcz z naszych dłoni, więc chyba lepszym wyborem będzie edycja beżowa/kawowa (chyba, że takie plamy na matowej obudowie nie będą nam przeszkadzały). Słuchawki, a dokładnie ich wyściełanie świetnie współpracuje także z okularami, więc okularnicy w ciemno mogą inwestować dwa tysiączki w nowe tysiączki.

    Fani uprawiania sportu muszą mieć świadomość, że w tych słuchawkach nie powinni trenować, bo XM5 nie są w żaden sposób odporne na pot i wilgoć.

    Sony WH-1000XM5

    ANC

    Seria „tysiączków” słynie z dobrego ANC. Nie mieliśmy do porównania poprzednich edycji tych słuchawek, ale nowe SONY doskonale tłumią szum w mieszkaniu i na ulicy. Efekt jest naprawdę niesamowity. Spacerując po mieście należy więc raczej korzystać z trybu Ambient Sound, aby nie wpaść pod rower lub nie przegapić większych pojazdów. Gdy jednak usiądziemy na ławce lub wsiądziemy do autobusu lub metra to efekt jest dokładnie taki jak na reklamie – zostajemy sami z muzyką. Przebiją się do nas tylko krzyki, szczek psa lub niespodziewane inne wysokie tony, których systemy ANC nadal nie potrafią dobrze tłumić. W tej edycji za działanie ANC odpowiada 8 mikrofonów (2 lata wcześniej były cztery). Nie zmienił się natomiast sam procesor – nadal jest to chipset QN1. Za włączanie trybów ANC lub Ambient Sound może odpowiadać rozwiązanie Adaptive Sound Control powiązane z geolokalizacją. Telefon sam rozpoznaje, gdzie aktualnie jesteśmy i włącza ANC lub sprawia, że mamy kontakt z otaczającymi dźwiękami.

    Sony WH-1000XM5 Sony WH-1000XM5

    Sony WH-1000XM5 Sony WH-1000XM5

    Gesty, przyciski, skróty

    Słuchawki bezprzewodowe z segmentu premium nie mogą nam oferować tylko dobrej jakości dźwięku. One konkurują też wygodą samej obsługi odtwarzania muzyki i aktywowania różnych dostępnych funkcji. Założenie jest takie, że nasz odtwarzacz (zwykle jest to smartfon) pozostaje w naszej kieszeni, a my na słuchawkach możemy wygodnie ogarnąć całą otoczkę związaną z dźwiękiem. Sony WH-1000XM5 trzeba włączyć przyciskiem power, ale już samego Spotify możemy uruchomić słuchawkami zdalnie. To samo dotyczy skrótu do asystenta głosowego. Gdy zdejmujemy słuchawki to muzyka niestety czasami nie przestaje sama grać. Prawa słuchawka ma na obudowie panel dotykowy. Możemy nim regulować głośność, przewijać utwory, ale także wyłączyć na chwilę ANC i włączyć Ambient Sound (przytrzymując prawą słuchawkę dłonią). Szczególnie ta ostatnia funkcja dosyć często się przydaje.

    Słuchawki mogą też automatycznie wyłączać ANC i muzykę, gdy zaczniemy mówić. Ta funkcja włącza się niestety także, gdy kaszlemy i gdy zaczynamy podśpiewywać.

    Sony WH-1000XM5

    Rozmawianie i bateria

    WH-1000XM5 to nie są słuchawki przeznaczone do pracy zdalnej, ale dają sobie radę podczas rozmów. Za zbieranie naszego głosu odpowiadają 4 mikrofony. W poprzedniej wersji było ich tylko 2. Moi rozmówcy bardzo dobrze oceniali jakość mojego głosu podczas rozmów, ale też większość prowadzona były z cichych pomieszczeń, a nie środka ruchliwego skrzyżowania.

    Jeśli chodzi o czas działania baterii to jest bardzo dobrze. Słuchawki z włączonym ANC potrafią działać do 30h. To bardzo długo i naprawdę trzeba uważać, żeby w końcu nie zapomnieć ich naładować przed jakąś dłuższą wyprawą. Awaryjne ładowanie przez 3 minuty szybką ładowarką da nam 3h odtwarzania. Gdy nasza ładowarka jest niezbyt mocna to przez 10 minut ładowania uzyskamy 5h odtwarzania dźwięku.

    Sony WH-1000XM5

    Jak grają?

    Spotify przygotował specjalną playlistę do testowania słuchawek – można ją znaleźć tutaj

    Są też specjalne listy do testowania głośników. Jedną z nich znajdziecie tutaj

    Nie jestem wielkim specem od słuchawek, ale w codziennym użytkowaniu korzystam z trzech zestawów: dwóch TWS – Airpods Pro i sportowych Jabra Elite 7 Active oraz ze słuchawek z tego samego segmentu, co testowane Sony – z Bowers & Wilkins PX7. Pomijając samą wygodę korzystania, która w Sony jest na bardzo wysokim poziomie to tysiączki na pewno oferują największą przestrzeń i najbardziej mięsisty, ciepły bass. Sony wytrzymują napór niskich tonach nawet w najbardziej mocnych (niskich) fragmentach hip hopowych kawałków. Raczej są to słuchawki dla fanów słuchania muzyki z koncertów, hip-hopu, EDM oraz do oglądania Netflixa. Potężny bas i ogromna przestrzeń chyba po paru godzinach słuchania mogą być nieco męczące, ale też raczej rzadko słuchamy muzyki przez wiele godzin ciągiem. Jeśli chodzi o technikalia to za dźwięk w słuchawkach odpowiada procesor LDAC, który przez Bluetooth potrafi przesłać strumień HiRes Audio 990 kbps. Takiego streamingu nie będziemy mieli po podpięciu słuchawek Sony do urządzeń Apple. W iPhonach wykorzystywane jest podkręcanie plików audio w technologii DSEE Extreme – można to włączyć w aplikacji Sony. Trochę zastanawiające jest to, że Sony zdecydowało się w nowych tysiączkach na zmniejszenie średnicy przetwornika, czyli w uproszczeniu głośnika w słuchawkach. Wcześniej miał on 40 mm, a teraz w najnowszej wersji ma on 30 mm. Według producenta nie ma to negatywnego wpływu na jakość dźwięku. Gdy zdecydujemy się na SONY, a nie na słuchawki Apple to stracimy dostęp do świetnej funkcji dźwięku otaczającego Spatial audio. Użytkownicy czterech rzadziej używanych aplikacji (m.in. 360 by Deezer i Tidal) będą mogli za to na soniaczach korzystać z dźwięku 369 Reality Audio.

    Sony WH-1000XM5

    Czy warto kupić Sony WH-1000XM5?

    Słuchawki Sony WH-1000XM5 na pewno nie zawiodą fanów serii. Nowe tysiączki to ewolucja, a nie rewolucja. Grają podobnie do poprzedniej edycji, podobnie działa także ANC. Główna zmiana dotyczy designu – słuchawki przestały się składać, ale poprawiła się ich ergonomia i wygoda noszenia na głowie. Zastosowane tworzywa nie są może najwyższych lotów, ale są niesamowicie przyjemne w dotyku. Sony WH-1000XM5 powinny kupić osoby, które już mają dobre słuchawki TWS na co dzień i chcą czasami usłyszeć muzykę nieco inaczej, w lepszej jakości i z lepszym wyciszeniem otoczenia. Ciepły, potężny bas oraz ogromna przestrzeń muzyki to cechy charakterystyczne serii 1000. Na nową serię 5 nie powinni decydować się obecni użytkownicy serii 4. Oni mogą spokojnie poczekać na kolejną edycję tysiączków. Jak pisałem na wstępie na półce premium jest dosyć tłoczno, ale SONY i jego ANC nadal pozostają prawdziwą legendą.

    Sony WH-1000XM5

    Sony WH-1000XM5

  • Rozpoczynamy Sony Xperia 1 IV

    Do redakcji na testy trafił najnowszy flagowiec Sony Xperia 1 IV. Na załączonym nagraniu można zobaczyć rozpakowanie pudełka i wyniki benchmarku Antutu. Pierwsze wrażenie jakie zrobił na mnie telefon jest doskonałe. Sony nie zrezygnował ze swojego klasycznego designu.

    Jakość wykonania

    Czarne, matowe szkło z tyłu obudowy wygląda fenomenalnie i jednocześnie się nie brudzi. Spust migawki aparatu ma wyraźną fakturę i dobrze leży pod palcem. Przycisk zasilania z wbudowanym skanerem linii papilarnych nie wystaje ponad krawędź obudowy i nie utrudnia umieszczenia telefonu w uchwycie samochodowym. Jest też na optymalnej wysokości do sięgnięcia kciukiem. Są głośniki stereo o brzmieniu lepszym niż laptop, którego obecnie testuję i gniazdo słuchawkowe, które jest rzadkością, zwłaszcza w flagowcach. Szuflada na kartę nano SIM oraz na kartę pamięci wysuwa się bez pomocy szpikulca. Te detale sumują się do uczucia jakie powinien oferować flagowiec – dopracowania w każdym detalu. Nawet symetryczne ramki na górze i dole ekranu, chociaż nie tak wąskie jak u konkurencji, nie przeszkadzają już, jak to miało miejsce w niektórych starszych modelach Sony.

    Wyświetlacz

    Wyświetlacz 4K jest ewenementem na rynku smartfonów i także robi bardzo dobre wrażenie. Rozdzielczość 4K przy przekątnej 6,5 cala jest moim zdaniem na wyrost, ale trudno rozpatrywać to w kategoriach wady. Obraz jest rewelacyjny, a liczba dostępnych funkcji i ustawień bezkonkurencyjna. Zwłaszcza osoby ceniące wierność obrazu będą zadowolone. Oglądanie wideo to prawdziwa przyjemność.

    Spore spadki wydajności pod obciążeniem

    Jedyna rzecz, która mnie zaskoczyła negatywnie przy pierwszym kontakcie to bardzo duża zależność osiąganych wyników w Antutu od temperatury urządzenia. Wszystkie współczesne smartfony są podatne na throttling, jednak w przypadku Sony Xperia 1 IV różnice są naprawdę duże. Schłodzony telefon uzyskał 978790 punktów w benchmarku Antutu, co uplasowało go na 5 pozycji w rankingu. Wystarczyło jednak uruchomić benchmark kilka razy pod rząd aby wynik spadł do zaledwie 622578 punktów, co zaowocowało spadkiem z 5 pozycji w rankingu na 60 miejsce. To wynik słabszy niż testowany ostatnio realme GT NEO 3T za 2199 zł z Snapdragonem 870, który uzyskał 714532 punktów, czyli był o 13% od Sony wydajniejszy. Przecież Sony ma na pokładzie najnowszego i najmocniejszego Snapdragona 8 Gen 1. Będę musiał się temu przyjrzeć podczas testów dłużej. Samo skonfigurowanie nowego telefonu i aktualizacja systemu spowodowały, że pierwszy benchmark miał wynik zaledwie 681304, a nie było to obciążenie polegające na graniu czy testowaniu benchmarkiem.

    Największe niewiadome

    To co mnie ciekawi najbardziej to aparaty Sony Xperia 1 IV, a zwłaszcza nagrywanie 4K w 120 klatkach wszystkimi 3 aparatami oraz bezstratny, płynny zoom optyczny teleobiektywu. Na to jednak potrzebujemy więcej czasu. Testy zapowiadają się jednak super ciekawie.